strona autorska
Robert S Węgrzyn

Zmysł

#życie #jacht #jezioro #rejs #relacje #muzyka #pamięć #kalectwo
Michał, dziękuję za inspirację

- Twarde drewno – pomyślałem – wąskie listwy, sklejone razem. Stuknąłem jeszcze kilka razy "białą damą", jak nazywają swą laskę niewidomi, by lepiej poznać nową drogę na jacht. Poczułem lekkie kołysanie trapu w poziomie. Pojedyncze szarpnięcia przy każdej zmianie kierunku kołysania, świadczyły że jacht stoi na dwóch równo naciągniętych cumach. Gdyby jedna z cum była luźniejsza, szarpnięcia byłyby dwa, za każdym razem gdy fala odpychała jacht od nabrzeża.

Dotarłem na pokład. Wielkie rozmyte plamy zarysowały mi miejsca do eksploracji. Spokojnie i metodycznie zacząłem opukiwać dek i nadbudówkę.

- Witamy na pokładzie – tubalny głos kapitana wydawał się spokojny i pewny. – Może cię oprowadzę? – padło rzeczowe pytanie. Bardziej odczułem niż usłyszałem, że to zaproszenie było szczere a nie wymuszone moim kalectwem.

Ponad pół godziny, "biała dama" ciężko pracowała. Starałem się poznać wszystkie zakamarki jachtu. Gdy już wychodziłem na dek, jej głos mnie zaczarował. Lekko chrapliwy ale dźwięczny i pewny siebie. Pierwsze co przyszło mi do głowy to – Ciekawe czego jej brakuje? Może też kiepsko widzi? – Choć wiedziałem, że każde z nas ma inną ułomność.

Poczułem lekką falę kołyszącą jachtem. Już nie mogłem się doczekać oddania cum i wypłynięcia tam gdzie morze pachnie inaczej. Wiele razy słyszałem – Po co ty się tam pchasz, przecież i tak nie widzisz? – Jednak ludzie nie rozumieją, że poza wzrokiem istnieje cała gama odczuć opartych o inne zmysły. U zdrowego człowieka wzrok odpowiada za około siedemdziesiąt procent informacji. Gdy brakuje ci jakiegoś zmysłu lub mocno szwankuje, inne szybko stają się bardziej wyczulone. Można "zobaczyć" świat inaczej ale równie pełnie.

Spadająca temperatura i inny odcień światła, zapowiadały nadchodzący wieczór. Kapitan, dość młody chłopak o imieniu Krzysztof, zaprosił wszystkich do mesy. Każdy miał się przedstawić i opowiedzieć o sobie i swoich ułomnościach. Okazało się, że byłem jedyną osobą niewidomą. Reszta ekipy miała przeróżne przypadłości. Brak nogi lub dwóch, brak ręki, częściowy paraliż i tak dalej. Znając środowisko osób niepełnosprawnych, wiedziałem że minie trochę czasu zanim sobie zaufamy. Jednak od samego początku zwróciłem uwagę na chłopaka o imieniu Piotrek. Trochę się wzdrygnąłem kiedy złapał mnie za rękę i próbował pomóc w zejściówce, choć wiedziałem, że zrobił to mając dobre intencje.

- Dzięki, ale dam sobie radę sam – rzuciłem w kierunku ciemnej rozmytej postaci.  – Muszę poznać teren jak mam pływać tym przez tydzień – odparłem trochę się usprawiedliwiając.

- Nie ma sprawy – odparł – Jestem stosunkowo nowy w te klocki i czasem popełniam gafy – zakończył z uśmiechem w głosie. Potem okazało się, iż z własnej głupoty, bawiąc się materiałami wybuchowymi, stracił jedno oko, pół prawej ręki i słuch w prawym uchu.

***

Zapach porannej bryzy wdarł się do naszej kabiny. Piotrek przeciągnął się, wydając nieartykułowany dźwięk. Jakoś tak się złożyło, że wylądowaliśmy w jednej kajucie.

- No to dziś ruszamy – stwierdził buńczucznie siadając na koi.

- Nareszcie – skomentowałem – bo już nudno się robi przy tym nabrzeżu.

- Ponoć dziś rano ma się pojawić jeszcze jakaś osoba – dodał Piotrek, walcząc z częścią garderoby, a przynajmniej tak to wyglądało w tym szczątkowym obrazie który dostrzegałem.

Lekka zmiana rytmu kołysania pokładu z jednoczesnymi dodatkowymi dźwiękami pozwoliły mi stwierdzić z niemal całkowitą pewnością – Chyba właśnie ktoś wszedł na pokład.

Piotr zerknął przez bulaj i stwierdził z uznaniem – Dobry jesteś. Dotarł jakiś zarośnięty gość na wózku.

Zapach kawy w mesie był niesamowity – Czy mogę się poczęstować kawą? – Spytałem bardziej z kurtuazji niż z chęci potwierdzenia.

- Już ci robię – usłyszałem za plecami ten niesamowity głos, na który zwróciłem uwagę jeszcze wczoraj wieczorem.

- To miło z twojej strony – odparłem – ale myślę, że sam trafię po zapachu – dodałem z uśmiechem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że mogło to zabrzmieć tak jakbym odpychał ją od siebie.
Postanowiłem bliżej poznać Ankę, bo tak się wczoraj przedstawiła na odprawie. Jednak nim zdążyłem coś powiedzieć, może nawet się usprawiedliwić, skrzypnięcia schodków świadczyły, ze właśnie wyszła na dek.

- Trzeba by podejść i się osobiście przedstawić – pomyślałem. Miałem jednak jeden problem. Dziewczyna powiedziała, że straciła rękę w wypadku i teraz chodzi z protezą, jednak nie powiedziała którą rękę? Wyobraziłem sobie jaką niezręcznością byłoby, gdybym do niej podszedł i wyciągnął prawą rękę a okazałoby się, że to właśnie tej ręki jej brakuje. Wpadłem na pomysł, że mógłbym zapytać Piotra, jednak trochę się wstydziłem  ujawniać moje zainteresowanie Anką a może znów zagrała moja duma i chęć udowodnienia światu, że daje sobie radę sam. Może jak się bliżej poznamy to go spytam? – postanowiłem.

- Ściskasz mi rękę – niemiło i z wyrzutem odezwał się ktoś na zejściówce.

- Jakoś cię tam musimy włożyć – odezwał się Piotr, którego poznałem po głosie.

- To się ogarnijcie, nie jestem workiem kartofli – ciągnął dalej oburzony, nowy załogant.

Już po wypłynięciu. Gdy znaleźliśmy się stosunkowo daleko od reszty załogi, Piotr oznajmił, że ten nowy to kawał chama i mu się w ogóle nie podoba. Faktem jest, że ja też zauważyłem roszczeniową postawę Waldka. Był z tej bandy, która uważała, że kalectwo obliguje cały świat do tego by mu współczuć i pomagać. Przypomniał mi dzieciństwo, gdy sam z czystego wygodnictwa, starałem się rekompensować poczucie straty poprzez wymaganie od innych aby mi we wszystkim pomagali.

- Stary – odezwałem się do Piotra – mam małą prośbę.

- No to wal prosto z mostu – odparł zapatrzony w horyzont. Wiedziałem to, bo jego głos miał inne brzemiennie niż wtedy gdy mówił w moim kierunku.

- Czy możesz … - zacząłem dukać jak gówniarz w podstawówce - Najpierw mi powiedz czy ktoś słucha tego co mówimy?

Piotr oglądnął się na prawo i lewo stwierdzając – Czysto bracie, nikt nie słucha, ale pamiętaj o bulajach. W kabinie zawsze ktoś może być – dodał trochę rozbawiony moim pytaniem.

- Chodzi o Ankę – zacząłem półgłosem – Chciałbym się przedstawić. No wiesz tak osobiście. Tylko nie wiem czy nie strzelę gafy.

- A niby na czym ta gafa miała by polegać? – spytał z zainteresowaniem – Nie masz chyba zamiaru złapać ją za jakąś, hmmm… Niepoprawną część ciała?

- Nie. Nie. Ja tylko chciałbym podać rękę ale nie wiem, którą ma swoją? – dodałem już całkiem cicho.

- Kurde. Nawet nie pomyślałem, ale rzeczywiście dla Ciebie to może być problem. – skonstatował Piotr. – Prawą bracie, prawą – dodał tryumfalnie.

- Dzięki – niemal szepnąłem – Jakoś się odwdzięczę.

- Daj spokój. Jak jeszcze kiedyś będziesz miał taki problem to wal jak w dym. Może mam tylko jedno sprawne oko ale za to prima sort. – dodał szczerząc zęby.

***

- Cholera jasna. Jedź po równym! - Zniecierpliwiony komentarz kapitana skierowany był do sternika. Rzeczywiście nie było łatwo zjeść cokolwiek, gdy nasz wszystkowiedzący, beznogi Wielki Waldi, jak go szybko ochrzciła załoga, siedział za sterem na dużej fali. Facet był dumny z przydomka i był na tyle zadufany w sobie, że nie załapał sarkazmu.

- MIchał, widzę że już zjadłeś – zwrócił się do mnie kapitan – Jeśli to nie problem, zmień tego poskramiacza fal, bo sobie sztućcami zęby powybijamy.

Gdy zacząłem wstawać, usłyszałem niemrawe głosy załogi – Ale przecież on nie widzi - i tym podobne.

- Wiecie co? – odezwał się na to kapitan – może i nie widzi, ale czuje i potrafi schodzić z fali a nie łomotać jak kafarem.

- Pójdę z tobą … - usłyszałem głos Anki. Już miałem wypalić, że nie potrzebuje żadnej pomocy i dam sobie sam radę ale tym razem się powstrzymałem.

Wielki Waldi oddał ster z ulgą. Z jednej strony miał ochotę coś zjeść ale też chyba nieźle mu dało w kość kręcenie kołem przez dwie godziny z okładem.

- Czy ktoś mi pomoże – władczy głos Waldka zabrzmiał przy zejściówce.

- Ależ oczywiście – wypalił kapitan – za jedno magiczne słówko.

Zapadła cisza. Tylko wiatr pogwizdywał na takielunku nieco się kłócąc z bulgotem fal. Cisza się nieco przeciągała, aż usłyszeliśmy, niemal tak ciche jak pogwizdywanie wiatru – Proszę.

Uwielbiałem pływać na fali i trzymać ster. Może nie do końca wiedziałem gdzie dokładnie płynę, ale olbrzymią frajdę sprawiało mi "bieganie po falach", jak sam to kiedyś nazwałem. Wyjazd dziobem, najszybszą trasą czyli prostopadle do fali i gdy już łódka lekko wyhamowywała i zaczynała opadać dziobem, zjazd bokiem w samą dolinę a tam znów wyjazd na falę, wykręcając w kierunku jej szczytu. Mogłem tak godzinami i nigdy mi się to nie nudziło.

- Może się poznamy bliżej? – Nieśmiało zagadała Anka, siedząc obok mnie i korygując ogólny kierunek płynięcia. – Jak coś to swoją mam lewą – dodała rozbawiona.

- Uduszę – pomyślałem – zatłukę cię Piotrze. Bo niby skąd wiedziała o moim dylemacie? Na głos, nieśmiało odpowiedziałem  - Oczywiście – choć chciałem jeszcze dodać milion słów. Kręcący wiatr, przyniósł jej delikatny zapach w moim kierunku.

Wyciągnąłem lewą rękę. Poczułem silny uścisk nienaturalnie ułożonej dłoni.

- Chyba nie jestem przyzwyczajony do witania się lewą ręką – odpowiedziałem trochę zmieszany.

- Daj spokój. Już dawno  przywykłam do tego, że dla większości ludzi jest to nienaturalne.

***

Rześkie powietrze o smaku soli owiewało nas, gdy siedzieliśmy z Anią na murku czekając na resztę załogi. Kapitan zarezerwował miejsca w lokalnej knajpie, więc nie wypadało odmówić pójścia. Pewnie też nikomu ten pomysł nawet nie przyszedł do głowy. Od czasu do czasu, dolatywał mnie zapach lawendy i cytrusów. Uwielbiałem ten zapach, którego roznosicielką była dziewczyna siedząca obok.

- Pięknie tutaj – stwierdziła obrócona w kierunku morza. – U ujścia zatoki są jakieś stare ruiny a na brzegu kolorowe domki. Robi to fajny obraz z zachodzącym słońcem – dodała, chcąc przynajmniej mi opowiedzieć jak wygląda to co widzi.

- Po prawej – powiedziałem unosząc rękę – jest sosnowy las i duże skały.

- Oszukujesz – burknęła, szturchając swoim ramieniem w moje ramię – Trochę chyba naciągasz z tym twoim słabym widzeniem – dodała z uśmiecham w głosie.

- Naprawdę kiepsko widzę – stwierdziłem – ale iglasty las całkiem inaczej szumi niż liściasty a fala, która rozbija się o skały inaczej brzmi niż fala rozbielająca się na plaży. – dokończyłem wywód.

- Nigdy o tym nie pomyślałam  - dodała zadumana.

- Ciii … Nie ruszaj się – rzuciłem szeptem – Za nami coś się rusza w trawie. Nie wiem na pewno, ale obstawiam jaszczurkę.

Dostrzegłem jak Ania się powoli obraca.

- Duża, zielona z brązowym grzbietem – wyszeptała – Jesteś niesamowity. Ty naprawdę widzisz świat uszami – rzuciła z podziwem.

- To nic takiego – zacząłem nieśmiało się usprawiedliwiać – chciałem tylko Ci pokazać, że więcej słyszę niż widzę.

***

Kolacja to była jakaś magia. Swoim zwyczajem zamówiłem najlepsze lokalne potrawy i był to strzał w dziesiątkę.

- Za naszą piracką załogę – zadudnił kapitan wznosząc swój kufel. Wszyscy złapali swoje szkła i chętnie wypili toast.

- Chciałbym … - zaczął nasz Wielki Waldi podnosząc swój kufel. Siedział na swoim wózku u wezgłowia stołu więc trudno go było nie zauważyć.

- Chiałbym … - zaczął ponownie i jakoś chyba wszyscy nie koniecznie chcieli słuchać toastów naszego wszechwiedzącego no ale nikt nie uciekł. Wielki Waldi kontynuował – Chciałbym, was przeprosić – I tu chyba większość z nas zainteresował swoją przemową – Przeprosić za to jak się zachowywałem do tej pory. Odkąd usiadłem na tym moim tronie, wskazał na wózek, nigdy tak naprawdę nie znalazłem się w sytuacji, że o coś musiałem prosić. Wszyscy mi pomagali i jakoś przyzwyczaiłem się, że mi się to należy. Ostatnie kilka dni, byłem zdany tylko na was i  dziękuję wam, że może czasem w bardzo bezpośredni sposób, ale pokazaliście mi, że gówno mi się należy. Pokazaliście mi, że aby coś mieć trzeba coś dać … choćby dobre słowo. – chwilę zamilkł i wreszcie dodał – Obiecuję też, że postaram się być mniej obcesowy i bardziej miły i z góry przepraszam jak czasem wyjdzie ze mnie stary ja. Wasze zdrowie. – dodał unosząc kufel.

- Za to koniecznie trzeba wypić – dodał kapitan.

***

Siedzieliśmy z Anią na dziobie i każde na swój sposób podziwiało ostatni wschód słońca na tym rejsie. Delikatna fala niosła łódkę na wschód, do domu. Jednak chyba żadne z nas nie chciało kończyć tego rejsu.

- Szkoda, że nie możesz zobaczyć tego spektaklu – odezwała się Ania – wszystkie odcienie czerwieni i pomarańczu na granacie morskich fal.

- Każdy widzi po swojemu – odparłem – ja czuję bryzę, zapach soli, lekkie kołysanie. Słyszę skrzypnięcia i czuję ciepło, które pojawia się na twarzy wraz ze słońcem. Każdy z nas widzi niby to samo a inaczej.

- Masz rację – dodała z zadumą w głosie – Nawet ludzie widzący, patrzą na to samo a często widzą całkiem coś innego. – Po chwili dodała – Myślę, że ty może nawet widzisz więcej bo patrzysz całym sobą a nie tylko oczami.

Warszawa 04.11.2021

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.