strona autorska
Robert S Węgrzyn

Światło

#życie #jacht #rejs #historie #pamięć #tajemnica

- Nie dręcz koła – rzuciłem od niechcenia, na widok nierównej walki Dzikiego z kołem sterowym. Zamiast pozwolić sterowi układać się do fali, on z uporem godnym lepszej sprawy, próbował walczyć z każdą zmianą kursu.

- Ja tylko staram się płynąć prosto – skwitował lekko oburzony.

- Wiesz – zacząłem spokojnie – łódka na fali myszkuje. Pozwól jej trochę odjechać, a gdy poczujesz lekki luz na kole, pokaż jej znów prawidłową drogę.

Po kilku minutach doleciał mnie radosny głos Dzikiego – Nie mogłeś od razu powiedzieć, że nie muszę tak walczyć?

- Mówiłem, ale ty wtedy byłeś zajęty lustrowaniem lasek u sąsiadów – skwitowałem.

W zejściówce pojawiła się głowa Siwego. Z lekkim zastanowieniem rozpoczął swoją dywagację – Patrzyłem gdzie możemy stanąć, bo chyba już wszyscy mają dość … - przerwał jakby trochę obawiał się czy mówić dalej – Jest niedaleko miejsce gdzie można by zaparkować. Nawet prąd jest przy nabrzeżu.

- Więc z czym problem? – spytałem – O tej porze roku raczej nikogo tam nie ma. Bo kto przy zdrowych zmysłach pływa po tych parszywych wodach w kwietniu?

- Aaaaa … to tylko takie opowieści. Ludzie różne rzeczy gadają o tym miejscu. – stwierdził spokojnie.

- Przesądy – stwierdził Dziki – Podaj kurs. Też bym staną na chwilę na stałym lądzie.

- Celuj na tą wyspę na południu – stwierdził Siwy i zniknął pod pokładem.

Stary Carter lekko jęknął swymi drewnianymi kośćmi i zmienił kierunek o niecałe trzydzieści stopni. Ostry bajdewind naparł na oba żagle i powiększył przechył pokładu. Na kursie, w odległości dwóch mil zamajaczyła mała wyspa. Ciężkie, szare chmury wisiały tak nisko, że tylko podstawa wyspy majaczyła w oddali.

***

- Trzeba stanąć longside – stwierdził Siwy – Tam głębiej jest mniej wykruszone nabrzeże. – dodał, pokazując miejsce odległe o jakieś sto metrów.

Zatoka była niewielka, jednak dobrze chroniła od południowych i zachodnich wiatrów. Stare, betonowe bloki, tworzyły coś w rodzaju miniaturowego portu. Wiekowy, zardzewiały żuraw dźwigowy, świadczył, że kiedyś ta zatoka była całkiem często używana. Jednak czas swojej świetności miała dawno już za sobą. Było coś mrocznego w tym starym porciku, w dodatku na tle ciężkich deszczowych chmur.

Wykręciłem jedno kółko by sprawdzić jak wygląda nabrzeże i głębokości. Przy niemal całkowitej ciszy podejście do nabrzeża było dziecinnie proste. W kilka minut nasz Carter stał spokojnie przy brzegu, a chłopaki naciągali szpringi.

Okazało się, że Siwy, siedząc pod pokładem, upitrasił swój zacny gulasz. Dopiero teraz, gdy przestało wiać, smakowity zapach rozpełzł się po deku.

- Wiesz – odezwałem się do Siwego – Nawet gdybym nie był głodny, to ten zapach spod pokładu przekonałby mnie by rozłożyć stolik i przynieść talerze.

- I to jest prawidłowa reakcja – odparł z dumą Siwy – Rozkładajcie, a ja zaraz przyniosę gary.

Nikomu nie trzeba było powtarzać dwa razy.

Gdy już zostały wyskrobane najmniejsze cząstki z dna garnka i nasza piątka zaczęła przyjmować pozycje horyzontalne po sytym posiłku, niezawodny Baca pojawił się z butelką lokalnego samogonu.

- Trzeba na trawienie wypić – rzucił, nalewając niemałe porcje do szklanek.

- Witajcie wędrowcy – szorstki ale miły głos dobiegł nas z lądu. Nieopodal naszej burty stał wiekowy mężczyzna w starych roboczych spodniach i flanelowej koszuli.

- Dzień dobry – rzucił Siwy – Może ma Pan ochotę się przyłączyć?

Nieznajomy rozejrzał się niepewnie wokół, jakby czegoś szukał albo pytał o pozwolenie. Po chwili się odezwał – Jak dobrzy ludzie zapraszają to chyba nie wypada odmówić?

Gdy już usiadł na deku, Siwy z lekkim zażenowaniem stwierdził – Gdyby pan przyszedł nieco wcześniej to mieliśmy gulasz ale niestety te darmozjady wyżarły do ostatniego kęsa.

- Nic nie szkodzi – odparł nieznajomy, unosząc szklankę trunku – Wasze zdrowie i oby drogi wasze były jasne – dodał tajemniczo. Mówił płynną angielszczyzną, jednak z jakimś dziwnym akcentem.

- Co za nietakt – rzucił Dziki – nie przedstawiliśmy się.

Po kolei przedstawił każdego, używając ksywek i nie omieszkał dodać do każdej kilku złośliwości.

Przybysz, jakby z lekkim ociąganiem, też się przedstawił – Mam na imię Gustaw, choć wszyscy mówią o mnie Blacker. – Po chwili spytał – Przypłynęliście do latarni?

Popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem. Siwy na chwilę się zamyślił i stwierdził patrząc w niebo – wertowałem locję ale na tej wyspie nie zauważyłem latarni.

- W locji pewnie jej nie ma – odparł Gustaw – Nie działa już ponad dwadzieścia lat. A przy tej pogodzie ciężko ją dostrzec z wody.

Popatrzyliśmy po sobie i niemal jednogłośnie stwierdzili – No to trzeba to zobaczyć. Jednak może jutro rano, bo dziś mgła schowała niemal wszystko.

- Najlepiej oglądać ją w nocy – stwierdził gość – W dzień nie robi takiego wrażenia.

Teraz to już całkiem podkręcił naszą ciekawość. Nikt się nie odezwał, jednak było widać, że każdy chce by Blacker wyjaśnił swoją propozycję.

- Jesteście fajni goście – zaczął Gustaw – polejcie jeszcze tego zacnego płynu, a opowiem wam historię tej latarni.

Nie musiał dwa razy powtarzać. Dziki polał pół szklanki, dodając – Coby opowieść szła gładko.

Gustaw, wziął duży łyk i wyciągnął fajkę – Mogę? – spytał. Gdy nikt nie odpowiedział, nabił fajkę, zapalił i zaczął patrząc w ciemniejące niebo.

Pod koniec dziewiętnastego wieku, gdy rozkręcił się handel czerwonym koralem, wiele okrętów osiadało na pobliskich skałach, na południowo-wschodnim krańcu wyspy. Jeden z kupców, niejaki Faust, zaproponował zbudować latarnię na tej wyspie. Większość kupców na to przystało i wspólnymi siłami wybudowali latarnię i zapewnili dolę dla latarnika i jego rodziny. Wszystko szło jak najlepiej i do początków dwudziestego wieku latarnia spełniała swoje zdanie. Gdy nastał czas Wielkiej wojny, syn latarnika został powołany do wojska. Z tego co mówią, nigdy nie wrócił z frontu. Ojciec, trochę się zdołował …. Zaczął zachowywać się dziwnie. Na pobliskim wzgórzu stworzył miejsce pamięci. Niby nic wielkiego. Wielki głaz otoczony, własnoręcznie zniesionymi kamieniami. Codziennie przynosił świeże kwiaty. Nawet jego żona po pewnym czasie, uznała to za zbyt szalone i uciekła z wyspy. latarnik został sam na wyspie z córką, która mimo próśb matki została z ojcem. Miała wtedy piętnaście lat. Obiecała matce, że uwolni ojca od szaleństwa.

Blacker znów odpalił fajkę i pociągnął słuszny łyk mocnego trunku. Noc wdarła się już na pokład. Wilgoć mgły osiadła na każdym elemencie takielunku, zaczęła się wdzierać w zakamarki ubrań załogi.
- Trwało to ponoć – ciągnął daje Gustaw – chyba z pięć lat. Wreszcie latarnik ze zgryzoty wyzionął ducha. Córka, czując że przegrała walkę o ojca, pochowała go na wyspie i ruszyła na stały ląd. Jednak latarnia wciąż była potrzebna i w niespełna pół roku pojawił się nowy latarnik. Niejaki Paster. Nikt nie wie czy było to jego imię czy nazwisko a może i przydomek. Był to człowiek dziwny – stwierdził Blacker wypuszczając wielki obłok dymu z fajki, który zmieszał się z kłębiącą się mgłą.

- Paster, był dziwny, jak wspomniałem. Przybył sam na wyspę i często nie odzywał się na radiu, które stało się normalnym sposobem komunikacji z latarniami. Jednak nigdy nikt nie mógł powiedzieć o nim złego słowa. Światło latarni zawsze zapalało się o zmroku i gasło wraz z pierwszymi promieniami dnia.

- Wydawało się, że Paster, mimo swego niestandardowego usposobienia, robił to co do niego należało. Jednak w niedalekim porcie, na stałym lądzie, zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ktoś widział statki przybywające nocą, których nie było już o świcie. Inni marynarze opowiadali o kamratach, którzy pili z nimi w nocy a za dnia nikt nie był w stanie ich znaleźć. Działy się dziwne rzeczy, których nikt nie był w stanie wyjaśnić. Właściwie nikt by się nie przejął, opowieściami żeglarzy, bo każdy wie, że mają fantazję, gdyby nie to, że coraz częściej zdarzało się, że niektórzy z nich znikali bez wieści.

Gustaw, może by podsycić grozę historii, a może i z potrzeby ducha, łyknął kolejną miarkę trunku. By po chwili ciągnąć dalej opowieść.

- Ludzie morza zaczęli składać dwa do dwóch i stworzyli teorię, że za wszystkie te dziwne zdarzenia odpowiada Paster, który sprowadza na ląd złe duchy. Może i nikt nie ląduje na skałach, ale coś przypływa z tego kursu, co nie jest z tego świata.

Siwy nie wytrzymał – Oj ta, bujdy na resorach. Wszystko można racjonalnie wytłumaczyć. – Rzucił jak wyzwanie.

- Może i tak – stwierdził Blacker – ale mogę was zabrać do latarni i sami ocenicie.

Spojrzeliśmy po sobie i stało się jasne, że każdy chce się przekonać na własnej skórze, czy coś w tym jest.

***

Kamienista ścieżka, prowadząca do latarni, w nocy była wyzwaniem. Trzeba było iść gęsiego i uważać na każdy krok. Po niespełna dwudziestu minutach dotarliśmy do murów niewielkiej wieży. Siwy został na jachcie. Jako nasz niewierny Tomasz, nie miał zamiaru się włóczyć po nocach. Co biorąc pod uwagę jego tuszę, mogło z jego niedowiarstwem mieć niewiele wspólnego. Kamienne, ciemnoszare mury latarni, w środku nocy i mgle robiły niesamowite wrażenie. Gustaw wydobył z kieszeni wielki, zardzewiały klucz i otworzył stalowe, nitowane drzwi. Wewnątrz podstawy latarni było całkowicie pusto. Gołe kamienne ściany rejestrowały i wzmacniały każdy krok naszej piątki.

- Chodźmy na górę – odezwał się Blacker a jego głos odbił się złowieszczym echem.

Ponad dwieście schodów wyżej dotarliśmy do laterny, czyli miejsca gdzie umieszczone jest światło latarni. Sześciokątne pomieszczenie wydawało się całkiem martwe. Gustaw, zaczął opowiadać.
- Co trzy sekundy, białe światło oświetlało horyzont. Tutaj – pokazał na jedno z sześciu okien – znajdowała się czerwona szyba, która powodowała, że światło z tego kierunku stawało się czerwone i mówiło żeglarzom, że należy zmienić kurs, bo ten kurs jest niebezpieczny.

Dziki, który oświetlał wszystko swoją latarka, co chwilę próbował stukać nią o parapety czy też o własną rękę. Niby nic, jednak w regularnych odstępach czasu, światło latarki dawało wyraźnie słabsze światło.

Kolejny raz, gdy Dziki próbował doprowadzić swą latarkę do stabilnego stanu, Gustaw powstrzymał go ręką i rzucił jakby od niechcenia – Czarne światło.

W pierwszej chwili nikt nie zareagował. Dopiero po chwili, bezwiednie wyrwało mi się – Co?

Powoli, sylaba po sylabie, Blacker powtórzył – Czarne światło. Może to tylko legenda, opowieść, jakieś wytłumaczenie, ale tak mówią.

Lekko skonsternowani i ze zjeżonymi włosami na karku zeszliśmy na dół.

Droga na jacht trwała niemal chwilę a przynajmniej tak nam się wydawało. Po drodze, Gustaw stwierdził, że czas na niego i skręcił w jakąś boczną ścieżkę.

***

- Kurde, jakoś zawsze racjonalnie podchodzę do życia – zaczął Dziki, gdy dotarliśmy na jacht – ale tym razem ciarki mnie przeszły.

Popatrzyliśmy po sobie i jakoś nikt nie miał ochoty skomentować wywodu Dzikiego.

- Zobaczyliście czarne światło? – z rozbawieniem spytał Siwy.

Patrzyliśmy na niego z rosnącą grozą.

- Oj chyba tak – Stwierdził Siwy z rozbawieniem – Właśnie sobie poczytałem o tym miejscu w internetach. Piszą, że czarne światło tej latarni, kierowało istoty z innych wymiarów do portu na lądzie. Ludziska mają wyobraźnię – dodał z rozbawieniem.

Wypiliśmy jeszcze po głębokim łyku samogonu i bez słowa poszliśmy spać. Byłem przekonany, że jutro nikt nie będzie miał nic przeciw temu, że ruszymy skoro świt.

Warszawa 30.01.2022

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.