strona autorska
Robert S Węgrzyn

Pukanie

#życie #jacht #rejs #historie #pamięć #tajemnica

Krzyk mewy, wyrwał mnie z błogiego stanu kontemplacji niczym nie zmąconego horyzontu. Ponad dwadzieścia węzłów wiatru popychało naszą Bavarkę w zacnym tempie.  Uwielbiam te chwile, gdy nic się nie dzieje. Gdy spokojnie można zachwycić się chwilą nie mając nic więcej do roboty. Jednak błoga sielanka miała się szybko skończyć.

- Idzie zło od północy – Zawyrokował Dziadu wychylając się z zejściówki – Mamy parę godzin żeby się ogarnąć.

Chcąc nie chcąc, ruszyłem cztery litery, aby zobaczyć co się kroi. Wydawało mi się to mało prawdopodobne, by zahaczył nas jakiś sztorm, jednak z pogodą nigdy nie wiadomo. Jedno spojrzenie na ekran komputera rozwiało wszystkie moje nadzieje. Od północnego wschodu zbliżał się front burzowy i wyglądało na to, że będzie chciał przeciąć nam drogę. Co prawda dopiero za cztery, no może pięć godzin ale jednak intencje złowieszczej bestii były już dla mnie oczywiste.
- Gdy wykręcimy na północny zachód, może się uda smyrgnąć brzegiem frontu – rzuciłem pierwszą myśl jaka mi przyszła do głowy.

- Nie damy rady tak wyostrzyć – zawyrokował Jacenty, dysząc za moimi plecami – wiatr będzie wykręcał i zamiast uciekać będziemy coraz bliżej.
W ramach pokładowego konsylium zaczęła się wykluwać strategia. Po niespełna piętnastu minutach udało się opracować plan, który wydawał się optymalny. Jednak jak to mawiają: chcesz rozśmieszyć Pana Boga to opowiedz mu swoje plany.

Dziadu zawyrokował, iż zanim zabierzemy się do przygotowań to może by warto coś zjeść, bo potem może nie być czasu. Nikt z załogi nie oponował, a nawet niektórzy przyklasnęli na ten pomysł.

- Jacenty, wkładaj obuw i idziemy trochę poprzestawiać ten powóz – rzuciłem rzeczowo.

Zmiana halsu, na pierwszy rzut oka, mogła się wydawać trochę bez sensu, bo powodowała, że trzeba było się trochę wrócić, jednak takie rozwiązanie dawało szansę na ominięcie sztormu. Po przerzuceniu gieni, Jacenty zdecydował lekko ją zwinąć, tak na wszelki wypadek i wtedy rozleciał nam się roler. Jednym słowem, maszyneria która odpowiadała za zwijanie i rozwijanie przedniego żagla. Dwie połówki po prostu się rozpadły, wypuszczając kontrafał. Problem niebył by duży, gdyby gienia była zwinięta, jednak całkiem inaczej sprawa wyglądała, gdy pracowała i to do tego na dość dużej fali. Co było robić? Wykręciłem do pełnego baksztagu, by trochę odciążyć sztag i zszedłem pod pokład po narzędzia.

Po trzydziestu minutach i wielu siarczystych i niecenzuralnych wiąchach, udało się poskładać maszynerię do kupy. Może i trochę była to prowizorka, jednak taśma na gada, nie pierwszy raz okazała się podstawowym narzędziem na jachcie.

- Będzie trzymać - stwierdził Jacenty, wypluwając resztki taśmy, którą urywał zębami.

Wróciłem na ostry kurs by jak najmniej się cofać. Gdy się upewniłem, że nasze dzieło dobrze trzyma, zszedłem na dół sprawdzić co z naszym pogodowym rywalem. Gdy spojrzałem na ekran, okazało się, że burza perfekcyjnie odczytała nasze zamiary i znów waliła wprost na nas. W tym czasie Dziadu zaserwował swoje słynne kotlety, więc usiadłem w mesie i żując mięsiwo rozpatrywałem scenariusze. Nawet nie zauważyłem gdy, stanął nade mną Jacenty.

- Teraz już chyba nie zwiejemy – stwierdził z rezygnacją w głosie.

- Możemy jeszcze poskładać żagle i pociągnąć na katarynie – wypalił Dziadu

– Tym bardziej – dodał jakby z zawstydzeniem - że jakoś średnio wierzę w to wasze rozwiązanie z rolerem.

Poparzyliśmy po sobie nieco skonsternowani, jednak chyba obaj zrozumieliśmy, że to jedyny sensowny pomysł.
Gdy tylko skończyłem obiad zabrałem się za obliczenia. Wychodziło na to, że płynąc pięć węzłów na silniku jest szansa ominięcia burzy od drugiej strony. Gdy wytłumaczyłem jak ja to widzę, pozostało tylko zwinąć żagle i odpalić silnik.

***

- Słyszysz? – spytał Dziadu, urzędując w pozycji horyzontalnej na deku.

- Coś puka – stwierdziłem.

Po spędzeniu odpowiedniej ilości godzin na jachcie człowiek wie, które odgłosy są normalne, a które za diabła nie pasują do symfonii jachtowej. To jak fałszywy dźwięk  w orkiestrze.

Rozpoczęły się nasłuchiwania i poszukiwania. Dobrze, że nikt nas nie widział, jak w dziwnych pozach przykładaliśmy uszy do kolejnych elementów nadbudówki.

- Definitywnie gdzieś w silniku – orzekł Jacenty – z prawej strony. Idę zobaczyć czy coś się nie poluzowało, tyko zjedź z obrotami.

Gdy Jacenty zaczął otwierać schodnię, zmniejszyłem obroty na tyle, że płynęliśmy jakieś dwa i pół węzła. Po chwili pojawiła się jego głowa.

- Zwiększ obroty – krzyknął próbując przekrzyczeć silnik.

Kiedy zwiększyłem obroty znów zniknął w czeluściach motoru.

- Znowu wali – rzucił Dziadu doskonale wiedząc, że też to słyszę.

- Ten Yanmar tak się tłucze, że cholera, wie czy to w silniku, czy gdzieś obok – zawyrokował Jacenty, znów wychylając się z za schodni, aby zaraz zanurkować w czeluściach.

Tym razem nawet Dziadu zaczął osłuchiwać nasz powóz. Systematycznie, centymetr po centymetrze, zrobił obdukcję całej prawej strony deku. W tym czasie wrócił Jacenty z niezbyt wesołą miną.

- Może to pierdoła, ale jak wjedziemy w burze i kataryna się posypie, to będziemy w czarnej dupie – zawyrokował.

Miałem dokładnie takie same przemyślenia i jedyne co mi przyszło do głowy, to pokiwać głową.

- Dobra. Nie wiem – z rezygnacją orzekł Dziadu – Jednak proponowałbym lekko zmniejszyć obroty to może się ta cholera nie urwie.

- Jak zwolnimy do trzech węzłów to wpakujemy się w sam środek złego – stwierdziłem szacując sytuację.

- A jak pierdyknie w złym to będzie jeszcze gorzej – z zadumą orzekł Dziadu. – Jak się nie odwrócisz dupa z tyłu.

- Dacie sobie radę przez godzinę? – spytał Jacenty – Bo tej nocy to jakoś z dwie godziny spałem. Jak ma się zacząć taniec to może jeszcze złapię z godzinę komara?

- Idź, idź – rzuciłem – Bardziej się przydasz potem wyspany.

Po spędzeniu kilkunastu minut nad mapą i prognozą, stwierdziłem, że jadąc trzy i pół węzła jest szansa, że burza nas tylko trochę draśnie. No może więcej niż trochę, ale nie powinno być źle.

Po niespełna pół godziny, Jacenty wynurzył się w zejściówce. Bez jakichkolwiek wstępów zawyrokował – Przyspiesz do pięciu, to nie silnik – I jakby nigdy nic wrócił do koi.

Popatrzyliśmy z Dziadem po sobie lekko zdziwieni, jednak wiedząc że, z nas trzech to Jacenty jest mechanikiem, podniosłem obroty tak, by nasza łajba goniła całe pięć knotów. Zaraz też zszedłem pod pokład zobaczyć, jak to zmieni naszą sytuację.

***

Okazało się, że diabeł nie taki straszny, jak go malują. Burza, poza niezłym spektaklem na światło i dźwięk, podmuchała zaledwie trzydzieści węzłów i to tylko przez pół godziny. Gdy tylko zostawiliśmy ją za sobą na pokładzie pojawił się wyspany Jacenty z trzema kubkami kawy.

- No to panowie – zaczął – po szklanie i na rusztowanie. Nie będziemy jechać na katarynie gdy tak fajnie dmucha.

Dziadu, zdmuchując fusy z powierzchni kawy spytał z zaciekawieniem – Co się tłukło?

- Ktoś – zaczął z emfazą Jacenty – czyniąc ablucje poranne zostawił słuchawkę prysznicową na blacie umywalki. Zapewne jak rozrabialiśmy z rolerem to parę razy gibnęło i spadła na podłogę. Jak silnik wchodził na ponad dwa tysiące obrotów to rezonowała. Ot i cała tajemnica – zakończył miną inspektora, który z sukcesem rozwiązał zawiłą sprawę.

- Ale dzięki temu zwolniliśmy i udało się ominąć zło – dodałem.

- Wolniej jedziesz, dalej zajedziesz – skonstatował Dziadu.

- A Ty Sherlock jak się wyspałeś to bierz się za ster – rzuciłem z udawaną wyższością.

Warszawa 1.06.2022

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.