strona autorska
Robert S Węgrzyn

Robota

#życie #jacht #rejs #historie #załoga #awarie

- Kurna, trzymaj go, bo sam nie dam rady.

Zwaliste cielsko zacnego pana Szafranka swoje ważyło. Ponad metr dziewięćdziesiąt i ze sto dwadzieścia kilo żywej wagi. No w tej chwili to raczej półżywej.

Żółte światło latarni oświetlało kamienną keję, co kilka sekund na chwilę nabierając lekko zielonkawej barwy od światła latarni na główce mariny. Szuranie i nasze kroki, mąciły ciszę nocy, a nasze rozmowy wydawały się tak niestosowne, jak szepty w pustej katedrze. Jedyne głośniejsze dźwięki wydawały skrzypiące cumy kołyszących się jachtów. Zdawały się mówić: "nigdzie nie popłyniesz. Zostaniesz tutaj".

- Teraz najgorsze – rzuciłem do Pawła – trzeba będzie go przetransportować przez trap.

- Może lepiej go zostawić na kei? – nie wiem, czy Paweł mówił serio, czy w żartach, ale mnie też to przeszło przez myśl.

- Rusza nogami to damy radę. Ja z jednej, ty z drugiej strony trapu i jakoś pójdzie.

Przy wtórze wielu przekleństw i kosztem kilku siniaków nabytych na zejściówce, Szafrankowe zwłoki zostały ulokowane w koi. Port już prawie spał, bo nawet w środku sezonu, trzecia w nocy stanowiła wyzwanie dla wytrwałości żeglarzy. Spojrzałem na swoją skipperską koję w messie i stwierdziłem, że chyba trzeba trochę wyluzować zanim przyjdzie sen. Wiedziałem, że po całej akcji nie tak szybko usnę. Sięgnąłem do lodówki by zmajstrować jakiegoś drinka. Chyba mnie nawet bardzo nie zdziwiło to, że z zacnych trunków zostały tylko puste butelki.

- Zachomikowałem – odezwał się z dumą za moimi plecami Paweł, trzymając napoczętą butelkę brandy Badela.

- Od samego początku wiedziałem, że będzie z Ciebie skipper – rzuciłem z uznaniem – Chodźmy na keję, bo tu kogoś zbudzimy.

Zaopatrzeni w rudy trunek i butelkę coli, przysiedliśmy na murku. Spokojną ciszę nocy zakłócały tylko ciche rozmowy na katamaranie. Pomyślałem, że to muszą być fajni ludzie, szanujący innych. W dzisiejszych czasach rzadko spotykany gatunek.

- Często miewasz takie akcje? – zagadnął Paweł robiąc drinki w metalowych kubkach.

- Czasem się zdarza – odparłem od niechcenia – Ludzie przyjeżdżają wyluzować i czasem zgubią umiar.

_-Ale przecież nie masz obowiązku ich holować na jacht.

- Nie mam. Jednak człowiek chce spać spokojnie. Trochę jak ta kwoka. Jak wszyscy pod skrzydłami to jakoś spokojniej.

- I tak jutro Szafranek będzie swoje marudził, że nie tak, że nie w tym kierunku, że nie ta knajpa.

- Wiem, wiem – rzuciłem gapiąc się w zielone światło latarni na główkach mariny i biorąc solidny łyk trunku. – Jednak ja tu jestem w robocie, a oni na wczasach.

- Zaraz – jakby z namysłem stwierdził Paweł – Mówiłeś, że za ten rejs nie bierzesz kasy, bo to znajomi, więc niby w jakiej robocie jesteś.

Długo nic nie odpowiadałem. Musiałem sam się zastanowić jak to jest.

- To, że nie biorę kasy – zacząłem – nie znaczy, że nie odpowiadam niemal za wszystko. Od stanu technicznego jachtu, po wybór mariny czy knajpy na kolację. W ten sposób jestem kierowcą, organizatorem, przewodnikiem, serwisem technicznym itd. Jednym słowem, to że nie wezmę kasy za ten rejs nie oznacza, że nie jestem odpowiedzialny za ten bałagan. – Przerwałem na chwilę i dodałem – Na pewno chcesz zostać skipperem? – dodałem z sarkazmem lekko się uśmiechając. – Wśród  ludzi, którzy samodzielnie zaczęli prowadzić jachty funkcjonuje taka tęsknota za czasami gdy byli załogą i nic ich nie obchodziło. Jednak jak to mawiają skipperzy: "Ciężko jest lekko żyć" – dodałem z lekkim uśmiechem.

- Szeeeeffiee!

Ryk pijanego osobnika dobywał się z naszego jachtu. Zdawał się być niemal bluźnierstwem rozdzierającym ciszę nocy. W zejściówce sterczała rozczochrana czupryna zawodnika, którego właśnie dostarczyliśmy na pokład.

- Zmartwychwstał – rzuciłem zdegustowany i ruszyłem w kierunku jachtu mając niezbyt dobre przeczucia.

- Po pierwsze nie drzyj się bo ludzi pobudzisz – warknąłem – Po drugie co się stało?

Gość nic nie powiedział tylko wskazał niezdarnie toaletę.

- Idź spać, posprzątam - wysyczałem przez zęby. Paw był stanowczo panoramiczny. Rozpoczynał się jeszcze w mesie a kulminował niemal na całej ścianie toalety. Po połowie godziny białe powierzchnie błyszczały, jednak niezbyt przyjemny zapach usunąć było trudniej.

- Trzeba było zostawić do rana – usłyszałem głos współbiesiadnika, gdy odkładałem narzędzia.

- Może i tak – stwierdziłem – jednak na tej łajbie jeszcze poza nim żyje parę osób.

***

- Dziś śniadanie robią faceci – stwierdziła Jolka wściekła jak osa, wychodząc na dek z kompletem gratów, które świadczyły, iż udaje się pod prysznic w marinie. Zapewne miało to coś wspólnego z zapachem utrzymującym się w łazience.

Spojrzałem na trzech bohaterów i już wiedziałem, że najlepiej jak coś przegryzę samodzielnie nie czekając na wspólny posiłek. Siedzieli na deku bez słowa i leczyli się chmielowym trunkiem.

- Wracaj szybko – krzyknąłem jeszcze za nią – bo pasowałoby wypłynąć. Mamy kawał drogi na dziś.

Reszta dziewczyn na pokładzie nie była w lepszym nastroju. Spokojnie obszedłem cały pokład by sprawdzić czy wszystko jest gotowe do wypłynięcia doskonale wiedząc, że jest. Bardziej chodziło o to, że nagle poczułem chęć uwolnienia się na chwilę od tej ekipy. Na dziobie spotkałem, siedzącego na pontonie Pawła.

- Wyspany? – zagadnąłem.

- Na tyle, na ile dało radę – odpowiedział zapatrzony w główki portu.

- Spokojnie – odparłem – to dopiero drugi dzień. Ogarną się.

- Wiem, wiem – odparł Paweł, nadal patrząc w przestrzeń.

Udało się wypłynąć w ciągu pół godziny. Lekki północny wiatr popychał nas spokojnie niespełna cztery węzły. Tak jak przypuszczałem, śniadanie pojawiło się dopiero koło dwunastej.

- W naszej toalecie – dosłyszałem z dołu – zepsuła się pompka i nie da rady odpompować. – stwierdziła jedna z dziewczyn.

- Przejmij ster – rzuciłem do Pawła.

- Co nie działa – spytałem schodząc pod pokład.

Dziewczyna lekko zawstydzona, powtórzyła o swoim odkryciu w toalecie.

- OK, sprawdzę – skwitowałem i ruszyłem obadać sprawę. Po krótkich oględzinach, stwierdziłem, że ktoś wrzucił coś do toalety, zapewne papier i rura odpływowa jest zatkana.

- Na razie nie korzystajcie z tej toalety – powiedziałem wychodząc na pokład – Gdy staniemy, postaram się to ogarnąć.

- Ale to będzie śmierdzieć – zawyrokowała jedna z dziewczyn z widoczną odrazą.

Owszem – odparłem – jednak pretensje proszę zgłaszać do tego, kto wrzucił papier.

Gdy wyszedłem na dek, zadzwoniłem do Adama.

- Adaś, instalacja WC u mnie jest standardowa czy jakieś wynalazki?

- Gdzie stajesz? – usłyszałem w słuchawce.

- Chyba na Zlarin – odparłem zgodnie z ustalonym planem.

- To ja też stanę na Zlarin i ci pomogę. To gówniana robota a i krypę można zatopić – zażartował.

Właściwie bez zbędnego tłumaczenia złapał co się stało.

***

Rozebranie całej instalacji, przetkanie rury odpływowej, wyczyszczenie pompki to było małe piwo w porównaniu ze sprzątaniem po tej całej operacji. Większość załogi poszła na plażę. Jednak kilka osób zostało.

- No dobra – zawyrokował Adam – Teraz trzeba posprzątać i postarać się by nie capiło na całym jachcie.

Ja posprzątam – odezwał się Krzysiek niemal bezgłośnie i ze wstydem w głosie.

Popatrzyliśmy po sobie z Adamem, podejrzewając, że to jego sprawka z tym papierem. Nie chcąc gościa bardziej dołować, oddaliśmy mu pole, mówiąc jak i czym trzeba to zrobić.

= Chyba należy nam się piwo - stwierdził Adam.

- Namówiłeś mnie – rzuciłem żartem i ruszyliśmy do knajpy przy pomoście.

***

Po południu, kupując fajki w sklepie, nabyłem litrową Travarice. Jakoś nie wierzyłem, że ktokolwiek z mojej załogi wpadnie na pomysł podziękowania Adamowi. Wracając na jacht, zaglądnąłem do Adama na jego jednostkę.

- To za pomoc – stwierdziłem, wręczając butelkę.

- Miło z ich strony – odparł. Już chciałem powiedzieć, że to ode mnie, jednak stwierdziłem, że nie ma  to kompletnie znaczenia.

Spojrzałem na swoją ekipę dwa jachty dalej. Chyba powoli zbierali się do knajpy, choć stolik zarezerwowałem na dziewiętnastą.

- Można? – usłyszałem głos Pawła z kei.

- Dawaj – stwierdził Adam. – Myślę, że trzeba się odkazić po tej gównianej robocie – dodał odkręcając Travaricę.

***

- To gdzie jutro? – spytała Jolka, pałaszując sałatkę z ośmiornicy – może gdzieś bardziej na dziko?

- Jeśli nie chcecie do mariny to możemy stanąć na bojce, tylko nie wiem czy ktoś jest chętny gotować. No, chyba, że przeciągniemy na kanapkach – dodałem z lekkim sarkazmem.

- A nie można z bojki popłynąć do jakiejś knajpy?

- Można. Jednak musicie wiedzieć, że zwykle takie knajpy są cholernie drogie. Możecie zapłacić nawet dwa razy tyle co normalnie.

- Raz można - odezwał się bohater zeszłej nocy. O dziwo reszta przytaknęła.

- Nie ma problemu, jak wrócimy sprawdzę możliwe opcje i rano coś zaproponuję.

- A swoją drogą – zmieniła temat Jolka – w całym jachcie wali gównem i chlorem. Nie wiem jak będziemy spali.

Spojrzałem po wszystkich i spokojnie odparłem – Podziękujcie temu, który upchał papier gdzie nie trzeba.

***

Ranek okazał się rześki. Rozkręcające się Jugo dawało po dwadzieścia węzłów. Wróciłem do mapy, by poszukać innej opcji na postój. Przy tym wietrze, lepiej się schować od północy. Szczególnie na bojce. Gdy wszyscy już zasiedli na deku, zaproponowałem cel na dziś.

- Możemy popłynąć do Nietoperza. Kawał drogi, ale będziemy schowani przed złym, które niechybnie zdąża w naszym kierunku. Jednak od razu mówię, tam tanio nie będzie.

Po chwili milczenia, wszyscy stwierdzili że płyniemy.

***

Chłopaki tym razem odpuścili trochę z alkoholem. W tych okolicznościach przyrody nie wyobrażałem sobie holowania któregoś z nich na pokład z użyciem pontonu. Ekipa wydawała się zadowolona z kolacji, mimo, że rachunek był naprawdę słony. Gdy wszyscy już wrócili na jacht, co wymagało trzech kursów, chłopaki stwierdzili, że trzeba się pokąpać. Spojrzałem na nich i nie do końca byłem pewien czy w tym stanie powinni wchodzić do wody.

- Nie wiem czy to dobry pomysł – stwierdziłem – jednak jesteście dorośli i sami decydujecie o sobie.

Odpuścili, ale do czasu. Gdy zostało opróżnione klika szklanek, chęć kąpieli wróciła ze zdwojoną siłą. Na nic zdały się moje prośby, a potem nawet groźby.

Bilans nocnych kąpieli był dość rozbudowany. Rozcięta ręka, kilka siniaków i zwichnięty palec u nogi. Na deser było kilka kolców jeżowca centralnie w kolanie.

***

Paweł siedział na polerze i swoim zwyczajem gapił się w przestrzeń.

- Nie śpij – rzuciłem – bo ci dziecko podrzucą.

- Nie śpię, myślę – odparł filozoficznie. – Jednak ta robota skippera to niewdzięczny kawałek chleba - dodał po chwili.

- Różnie bywa – odparłem bez wdawania się w szczegóły.

- Trochę mi wstyd – dodał nagle – Większość z nich to moi znajomi, a na koniec nawet nie powiedzieli dziękuję. Wyszli jakby nigdy nic. Jakby wysiadali z autobusu – stwierdził po chwili - Krzysiek też nie przeprosił ani ciebie, ani załogi. Choć Ty przez cały rejs przepraszałeś za niedociągnięcia firmy.

- Ludzie już tacy są – stwierdziłem – Ja i tak dalej będę od czasu do czasu prowadził rejsy, licząc, że czasem trafi się fajna ekipa.

- A tą Travaricę to ty kupiłeś?

- Tak. Czasem tak trzeba.

Korniaktów 01.10.2022

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.