strona autorska
Robert S Węgrzyn

Zielona kurtka

#życie #dworzec #bozdomny #pomoc #przemijanie #kolej

Dworce mają w sobie coś z magii. Szczególnie te starsze, lekko zapuszczone, pamietające czasy dyliżansów, biletowych, tragarzy w szarych surdutach zawsze gotowych pomóc za parę brzęczących monet. Dziś to już nie to samo. Nikt nam nie pomoże z bagażem. Pani w kasie biletowej też rzadko się uśmiechnie sprzedając bilet do marzeń. Wiele w tych portalach, przenoszących człowieka z jednego miejsca w drugie, się zmieniło. Jednak jest jedna rzecz, która jest niezmienna: ludzie. Przelewający się strumień pojedynczych istnień, a każde z nich ma swoją historię, swoje pragnienia, marzenia i problemy. Jedni się pojawiają, inni znikają w paszczach stalowych wagonów. Dworzec wciąż zasysa i wydala niczym żywa istota. Gdyby ktoś zabrał ten nieustający potok ludzi, jego istnienie straciłoby sens. W tej rwącej rzece istnieją jednak miejsca, gdzie nurt zwalnia, a czasem całkiem się zatrzymuje. Jak w prawdziwym strumieniu, woda czasem znajduje miejsca, gdzie pośród swych meandrów, zaczyna wirować, a czasem całkiem staje. To w tych miejscach zbierają się nieczystości, patyki i inne rzeczy, które kiedyś wartko niesione przez prąd, miały perspektywy dotarcia na szerokie wody, a teraz osiadły w przypadkowej zatoczce i nie mają siły się wydostać. Możliwe nawet, że zostaną tam na zawsze, jeszcze licząc na wielką powódź, która je uwolni. Podobnie ludzie, wyrzucani są czasem na mieliznę. Jeszcze przez jakiś czas walcząc, szukają głównego nurtu, czegoś co pozwoli im wrócić na ścieżkę. Im jednak dłużej grzęzną w martwej zatoczce tym mniej sił i chęci by wrócić. Jedyną rzeczą, której pragną, to przetrwać tu i teraz. Czasem wychylają się w kierunku głównego nurtu mając nadzieję, że coś pomoże im przeżyć kolejny smutny dzień.

Mój pociąg miał się pojawić dopiero za godzinę. Wyrwałem się wiec chwilowo z głównego strumienia i przysiadłem w sieciowej kafejce. Choć o tym, że wcale nie udało mi wyrwać z ludzkiej rzeki, przekonałem się widząc długą kolejkę do zamówień. Gdy wreszcie dostałem upragniony napój, przysiadłem na barowym stołku naprzeciwko okna z widokiem na goniący tłum.

Gość był nawet dość zadbany. Nie śmierdział, a jego ubranie tylko w nieznacznym stopniu było brudne. Jednak już na pierwszy rzut oka wiedziałem, że to bezdomny. Stara kurtka narzucona na sweter, którego czasy świetności dawno minęły i wystające spod swetra kolejne warstwy zbroi, nie pozostawiały żadnych wątpliwości.

- Da pan złociaka na bułkę? – wychrypiał, ale bez natarczywości. Jakoś tak smutno i spokojnie.

Zwykle nie reaguję na tego typu zaczepki. Czasem dam parę złotych, ale ten gość wydał mi się jakiś inny. Nie wiem co to sprawiło? Jego głos? Brak natarczywości? Wygląd? Bo ja wiem? Właśnie kończyłem swoją kawę, więc zaproponowałem, że razem pójdziemy i kupię mu coś do jedzenia. Wlókł się dwa kroki za mną, jakby się bał, że nie jest godzien iść obok. Stoisko z opiekanymi bułkami było zaledwie kilkanaście metrów dalej.

- Co wolisz? Szynkę czy salami? – zapytałem mojego towarzysza. Długo nie odpowiadał, gapiąc się na podświetlane menu okraszone smakowitymi obrazkami.

- Ale nie trzeba – odezwał się cicho – Mnie wystarczy zwykła bułka - odrzekł, pocierając o posadzkę czubkiem zdezelowanego buta niczym speszony mały chłopiec – niech pan sam wybierze.

Wziąłem trzy największe bułki i wręczyłem speszonemu osobnikowi. W drugą rękę wcisnąłem mu butelkę coli.

- Bardzo, bardzo dziękuję – odparł i zobaczyłem w jego oczach radość i zmieszanie.

Rzuciłem jeszcze – na zdrowie i smacznego – odchodząc w kierunku peronów. Jest coś magicznego w robieniu dobrych uczynków. To trochę tak, jakby człowiek obmywał własną duszę. Jakaś wewnętrzna pozytywna energia ogarnęła moje myśli. Przypomniało mi się jak kiedyś, gdzieś usłyszałem, że całego świata nie zmienisz, ale możesz zmienić cały świat jednej osobie. Zaglądnąłem jeszcze do sklepiku by kupić coś do czytania na drogę. Jak wszędzie... kolejka. Wybierając kolorowy tygodnik, kątem oka zobaczyłem zamieszanie przy kasie. Wielki barczysty gość dudnił wciekłym basem na małą blondyneczkę za ladą.

- A jakby mi zabrakło pięć groszy, to by mi pani sprzedała? – wielkolud przechodził w coraz wyższe rejestry. – Co za chamstwo, ona mnie pyta "czy może mi być winna pięć groszy?".

Dziewczyna za ladą spuściła wzrok i cicho rzuciła w podłogę – To pan kiedyś te pięć groszy doniesie ale tak właściwie to nie trzeba.

Wielkolud zgarnął drobniaki z lady i z oburzoną miną ruszył do wyjścia. Staruszka, która stała w kolejce za krzykaczem, kończąc zakupy wyskrzeczała drżącym głosem  - Pani sobie odliczy to manko na tym panu z moich pieniędzy. Sprzedawałam w sklepie to wiem jak jest – zakończyła starsza pani z promienistym uśmiechem na twarzy.

Jeszcze przez chwilę patrzyłem, jak nędznie ubrana starsza pani, depcze powoli, by za chwilę zniknąć wraz ze swym wózeczkiem-torbą na kółkach  w powodzi pędzących podróżnych. Sam też po wyjściu, ruszyłem z głównym nurtem w kierunku peronów. Gdy już dochodziłem do kolejnego dorzecza z wielkim napisem "Peron 2", kątem oka zauważyłem kilka osób w bocznym, nieużywanym korytarzu. Może bym nie zwrócił uwagi, gdyby nie charakterystyczna zielona kurtka gościa, któremu kupiłem kanapki. Gałgany, reklamówki i kilka kartonów, stanowiły obóz dla niego i kilkoro mu podobnych. W środku kampusu, na kraciastej szmacie stała butelka coli a Zielona Kurtka łamał kruche kanapki i podawał współtowarzyszom zdając się mówić: "Bierzcie i jedzcie …". W tym półmroku, poowijani kolorowymi szmatami, wyglądali trochę jak wyjęci ze średniowiecznego malowidła. Gdy już zająłem swoje miejsce w stalowym potworze, długo jeszcze miałem przed oczami ten obraz. Za chwilę pociąg szarpnął i ruszył ku następnej przystani, następnemu zwierzęciu żyjącemu dzięki ludzkim potrzebom i pragnieniu podróżowania. Ku następnym historiom, tak niewiele znaczącym dla całości, a zarazem tak ważnym dla każdego z osobna.

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.