strona autorska
Robert S Węgrzyn

Pomocnik

#życie #jacht #historia #pomoc #problem #relacje

-Ty się, kurna, przestań modlić nad tym piwem i zacznij ogarniać obiad – rzucił Graba, przeciskając się obok stolika na deku.

Piran tylko spojrzał z dezaprobatą na kompana pomykającego po trapie. Sznurki powiązane, klar na pokładzie, więc coś się człowiekowi od życia należy – pomyślał, nie odrywając wzroku od krystalicznie czystej głębi za rufą. Woda mieniła się wszystkimi odcieniami turkusu i błękitu. Małe, kolorowe rybki z wielkim zawzięciem poszukiwały smakowitych kąsków wśród porośniętego kamieniem nabrzeża. Na jachcie zaległa cisza. Wszyscy poszli eksplorować marinę. Pewnie błąkają się po zaułkach, chłonąc lokalną atmosferę. Nawet w najmniejszych miejscowościach można znaleźć urokliwe zakątki z niepowtarzalnym klimatem. Fajnie jest zobaczyć słynne stare miasta Dalmacji. Jednak po pewnym czasie wszystkie wydają się podobne. Niewielkie różnice - to lokalne atrakcje. Tu jakaś forteca, tam kościół, albo inna wieża. Jak do tego się doda niemiłosierną ciżbę na każdym deptaku, człowiek zaczyna szukać ukrytych zaułków, zacienionych bram, czy bocznych uliczek, gdzie diabeł mówi dobranoc. Po kilku razach, będąc zdeptanym przez tłum turystów i nieustannie popychanym to przez Japończyka z aparatem, to innym razem przez rozwrzeszczaną grupkę młodych ludzi wgapionych w smartony, człowiek zaczyna uciekać do małych, cichych marin, gdzie, nawet gdyby ktoś chciał, to pojemność mariny nie pozwala na tłumy turystów.  
Dzwon kościelny właśnie wybił szóstą. Pusta puszka wylądowała w koszu. Trzeba się zabrać za kolację, bo ekipa chyba nie ma ochoty dziś łazić po knajpach, a i z własnego doświadczenia Piran wiedział, że nie ma po co. Żadna z lokalnych knajp nie serwowała czegoś wartego uwagi. Z drugiej strony wszyscy się zgodzili, że staramy się pływać niskbudżetowo. Nie znaczyło to wcale, że mamy żyć o suchym chlebie ale też nie szalejemy z wydatkami.

Na stole w mesie wylądowały warzywa, deska i wielki nóż. Jakoś tak już jest, że jak człowiek zaczyna bezmyślne czynności (a taką jest krojenie warzyw) to zaczyna rozmyślać o różnych, czasem całkiem przypadkowych rzeczach. Jednostajny ruch noża działa czasem niczym mantra. Piran zaczął mimowolnie rozmyślać o Krzyśku. Było w tym chłopaku coś dziwnego, niepokojącego. Pierwszego dnia rejsu, wydawał się speszony a może nawet lekko przestraszony. Przycupnął na rufie i prawie nic nie mówił. Widać było, że wciąż się gubi. Jakby nie wiedział, jak się ma zachować. Jednak z drugiej strony wydawał się czujny jak ważka. Chłonął każdy gest i słowo, jednak całkowicie beznamiętnie, bez żadnych emocji. Reszta załogi, bardzo szybko, zaczęła traktować go jak powietrze. Nie to, że go w jakiś sposób dyskredytowali. Oni po prostu go nie zauważali. Gdy Graba zaproponował mu, żeby posterował, Krzysiek podszedł do steru i przez dwie godziny bez słowa prowadził jacht.

- Pomóc Ci? – Krzysiek zmaterializował się nad Piranem, stojąc z tą swoją nieodgadnioną miną.

- Pewnie. Bierz nóż i jedziemy we dwóch. Trochę tego trzeba na dziewięć osób.

Krzysiek usiadł za stołem i zaczął kroić bez słowa. Wydawało się, że skupia się tylko na ruchu noża i reszta świata przestała dla niego istnieć. Piran spojrzał na zejściówkę, by się upewnić że reszta załogi jeszcze nie pojawiła się na pokładzie.

Piran zaczął niepewnie – Krzychu, mogę Cię o coś spytać? – Krzysiek podniósł głowę i spojrzał na Pirana niczym dzikie zwierzę przyłapane w nocy w snop latarki.

- Pytaj – rzucił bez żadnych emocji nie przestając kroić marchewki.

- Czy coś jest nie tak? Mam wrażenie jakbyś się czegoś bał lub miał jakiś problem. – zaczął się rozwijać Piran – Do wszystkiego podchodzisz całkowicie beznamiętnie.  – Zapadła długa cisza. Było tylko słychać skrzypienie cum i jednostajne stukanie ostrza noży o deskę.

W pewniej chwili, Krzysiek odłożył nóż i sięgnął do lodówki po piwo – Chcesz? – spytał spoglądając na kompana.

- Pewnie. Od rana musiałem być trzeźwy jak świnia, bo prowadziłem.

Krzysiek spojrzał na zejściówkę, chyba dokładnie z tego samego powodu co Piran. Pociągnął duży łyk piwa i zaczął kroić pozostawioną marchewkę.

- Nie wiem jak się mam zachować – wyrzucił z siebie nie podnosząc wzroku – Czasem mam wrażenie, że nie potrafię … a może nie umiem żyć z ludźmi.

Zapadła długa cisza. Piran zaczął analizować usłyszane słowa. – Jak można nie wiedzieć, jak się zachować w normalnych, życiowych sytuacjach? – to pierwsze, co przyszło mu do głowy. Gdy właśnie miał o to spytać, Krzysiek  zdecydował się mówić dalej.

- Wychowałem się w domu dziecka – widać było, że z trudem mu idzie opowiadanie – Choć to nie cała prawda, bo większość ostatnich lat spędziłem w zakładzie poprawczym. – Podniósł wzrok i dodał – Mam nadzieję, że zostanie to między nami.

- Oczywiście – Piran patrzył na Krzyśka jak na kosmitę. Do głowy cisnęło mi się setki pytań, ale wiedział, że musi poczekać, aż słowa same wypłyną z jego rozmówcy.

Znów minęło parę minut. Pokrojone warzywa wylądowały w garze. Pirna zaczął wyjmować wcześnie zamarynowane mięso w oliwie z lodówki. Krzysiek siedział za stołem wgapiając się w każdy ruch kolegi.

- Pewnie zastanawiasz się dlaczego siedziałem w poprawczaku? – spytał bez żadnych emocji w głosie. Piran tylko skinął głową, nie chcąc przerywać opowieści – Mógłbym długo opowiadać i się usprawiedliwiać, ale jednego nauczyłem się dość dawno. Czasem lepiej powiedzieć krótko i konkretnie niż owijać w bawełnę. Zabiłem ojca, bo on zabił moją matkę. Miałem wtedy trzynaście lat. Gdy skończyłem osiemnaście lat wypuścili mnie po wolności. Nie maiłem domu, pieniędzy, rodziny i prawie nic nie wiedziałem o świecie. Najpierw wylądowałem na Squocie, ale mi się nie podobało. W poprawczaku naoglądałem się tego co z ludźmi robią prochy i wóda. Jedyną rzeczą jaką wyniosłem z poprawczaka była umiejętność rozebrania każdego urządzenia i jego naprawa. Nieważne, czy był to silnik, czy telewizor. Nie umiałem jakoś się urządzić na świecie i wtedy poznałem gościa, który właśnie wrócił z Niemiec. Dzięki niemu wylądowałem pod Dusseldorfem i powoli zacząłem stawać na nogi. Od dwóch lat naprawiam samochody. Mam gdzie mieszkać, nauczyłem się niemieckiego, mam pieniądze na życie. Ot i cała historia. Jednak wciąż uczę się żyć wśród normalnych ludzi. Pomyślałem, że jak popłynę na rejs to może się jakoś odblokuje.

Piran myślał nad tym co powiedział Krzysiek. Odruchowo przekładał kawałki mięsa na patelnie. Po chwili odezwał się z namysłem – Jak będę mógł to Ci pomogę. Tylko nie do końca wiem jak...

- Wiesz, czasem nie rozumiem dlaczego ludzie robią to czy tamto. Chciałbym, żeby ktoś mi to wytłumaczył, ale większość ludzi nie ma cierpliwości.

- Jeśli nic nie masz przeciw, umówmy się, że co wieczór usiądziemy gdzieś na uboczu i pogadamy o tym, co wydarzyło się danego i dnia i czego nie rozumiesz.

- Dzięki – rzucił trochę zawstydzony Krzysiek. W tym momencie do messy wpadła rozkrzyczana załoga.

- Znalazłem ich – dumnie dudnił Graba – Nie ma, że ty trzeci dzień gotujesz. Niech się wezmą do roboty.

Krzysiek popatrzył z politowaniem na ekipę i tylko dodał – Dziś to już trochę za późno, ale jutro kuchnia jest wasza.

Przez kolejne cztery dni Piran i Krzychu wymykali się na pół godziny, gdy tylko zacumowali w kolejnej marinie. Pierwszego dnia próbował się do nich przyłączyć Rafał, ale delikatnie dali mu do zrozumienia, że nie jest w tej chwili mile widziany w tym miejscu.

***

Ostatnia marina. Jutro do domu – pomyślał Piran wyłączając silnik. Gdy sprawdził wszystkie cumy i obijacze, swoim starym zwyczajem usiadł na deku z puszką piwa. Czekał na Krzyśka, by znów spróbować opisać rzeczy dla każdego z nas oczywiste. Nawet nie zauważył kiedy Krzysiek przeszedł na rufę i przepuścił Ulę przez trap. Już miał zapytać czy dziś też usiądą, gdy Krzysiek odwrócił się w stronę jachtu i rzucił krótkie – Wybacz.

Patrzył jak się oddala z Ulą w stronę pobliskiej knajpy. Z jednej strony poczuł miłe ukłucie, że jego rozmowy z Krzychem coś dały, ale z drugiej trochę mu było żal, że to już nie on będzie tłumaczył mu świat.

***

Ostatni poranek. Wszyscy już spakowani i gotowi do wyjazdu. Wielkie torby zastawiły całą messę. Piran siedział przy swoim stoliku nawigacyjnym i starał się wypisać opinie z rejsu. Cholernie nudna robota, ale trzeba było to zrobić, bo po potem są z tym same problemy. Jak co tydzień. Pożegnania. Obietnice, że znów za rok się widzimy, uściski i trochę smutnej atmosfery związanej z tym, że to już koniec. Żegnając się z Krzyśkiem, Piran klepnął go w ramie i dodał tajemniczo - Widzę, że jest nadzieja – wskazując ruchem głowy Ulę. Krzysiek jakby się lekko zarumienił i powiedział – Dzięki stary. W stoliku nawigacyjnym coś ci zostawiłem. Już tego nie potrzebuje – mówiąc to uścisnął jeszcze mocniej dłoń Pirana.

Gdy już wszyscy poszli, Piran ruszył ogarnąć jacht, o siedemnastej miała się pojawić kolejna załoga. Z ciekawością zaglądnął do stolika nawigacyjnego. Na mapach ukrytych pod blatem leżał mały czarny, mocno sfatygowany notes. Otworzył go ostrożnie i przeczytał na chybił trafił kilka słów.

"20 września – znów idzie jesień i trzeba poutykać okna. Gruby zbierał gazety całe lato…. "

Piran odłożył notes na mapy. Choć bardzo go korciło, aby przeczytać historię chłopaka, który jeszcze tydzień temu miał problem z byciem między ludźmi. Jednak wiedział, że to nie będzie łatwa lektura i lepiej zostawić ją na bardziej sprzyjające okoliczności.

Warszawa 21.01.2020

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.