strona autorska
Robert S Węgrzyn

Ścieżki

#życie #jacht #historia #pomoc #problem #relacje

Różnie się plotą ścieżki ludzkie. Te lądowe, splatają się zwykle wolniej. Jakby na lądzie było więcej czasu i miejsca. Możemy poznawać drugie człowieka powoli, etapami. Pozwalać na gmeranie w naszym świecie wiedząc, że w każdej chwili możemy odejść, znaleźć inną ścieżkę, przeczekać burzę gdzieś w bezpiecznym miejscu. Ta świadomość wolności przestrzeni i czasu bywa do tego stopnia złudna, że czasem nawet nie próbujemy splatać naszych dróg. Żyjemy niby razem ale jednak równolegle. Całkiem inaczej wygląda to na pokładzie jachtu, gdzie czas i przestrzeń kurczą się niemal do puntu w czasie i przestrzeni. Gdzie, każdy musi szybko zdefiniować siebie, własne pragnienia i granice. Kiedyś usłyszałem, że tydzień na pokładzie to jak rok na lądzie. Nie wiem czy to aż tak działa, ale z całą pewnością w słowach tych jest wiele prawdy.

Parkowanie na boi ma coś z najgłębszych pokładów wolności. Cicha, bezpieczna zatoka bez tłumu turystów, świateł, knajp. Tylko człowiek i czysta, dzika natura. To była decyzja demokratyczna, jakich mało podejmuje się na jachcie. Zwykle to skipper decyduje o większości rzeczy. Jednak są wyjątki od tej reguły. Gdy pogoda i warunki są dobre, można pozwolić załodze podejmować autonomiczne decyzje.

- Weź te przeszczepy z drogi – rzuciła burkliwie Samanta, gdy na jej drodze na rufę, napotkała wyciągnięte nogi swego faceta Krisa. Nic nie powiedziałem bo lata prowadzenia rejsów spowodowały zapalenie się czerwonej lampki. To nie było zwykłe przekomarzanie się dwojga dobrych znajomych. Czuć było wiszącą w powietrzu burzę lub co najmniej małą kłótnię.

Naburmuszona kierowniczka zamieszania usiadła bez słowa na otwartym pokładzie kąpielowym. Kris jakby się skurczył. Podciągnął nogi pod brodę i usiadł przy zejściówce tak aby nikomu nie przeszkadzać. Słońce powoli znikało za poszarpaną granią pobliskiej wyspy.

- Hej tam na górze – dało się słyszeć z messy – kolacja na stole. - Milknąca gitara była ostateczny dowodem na to, że czas wziąć w dłonie inny oręż. Tym bardziej, że idąc tu w dość dużym przechyle, nikt nie był chętny cokolwiek pitrasić przez ostatnie parę godzin.

Zbyszek znów przeszedł sam siebie.  Na stole stały olbrzymie porcje steków z tuńczyka, którego udało nam się dostać rano na targu. Okazało się, że też nikt na nas nie czekał zbyt skwapliwie, bo większość załogi była już w trakcie konsumpcji. Lekko schłodzone białe wino uzupełniało doskonałość uczty.

- Moi drodzy – zacząłem zbierając resztki dobroci z talerza – dość mocno wieje a w nocy ma się rozwiać jeszcze bardziej. Co prawda ta zatoka i bojki są uznawane za bezpieczne, jednak dobrze by było wystawić jakieś nocne wachty, tak dla bezpieczeństwa.

- Super – wyrwał się jak zwykle do wszystkiego chętny Adam – Ja mogę siedzieć do północy – zakończył z entuzjazmem.

- Cwaniaczku – włączyła się Ada – do północy to każdy będzie siedział i to żaden wyczyn. Najgorzej jest na psiej wachcie, od dwunastej do czwartej – dodała ze znawstwem.

Chcąc nieco uspokoić rozwijającą się dyskusję zaproponowałem rozwiązanie – Może tak? Największe doświadczenie poza mną ma Kris, Ada i Zbyszek. Proponuję wachty podzielić od jedenastej do piątej co dwie godziny. Ja i tak pewnie niewiele pośpię więc nad wszystkim będę się starał czuwać całą noc.

Wszyscy się zgodzili z moim wywodem. Zaproponowałem by każdy z doświadczonych dobrał sobie kogoś na wachtę i to był błąd. Widząc rozkręcającą się dyskusję, która przybierała rozmiary małego tornada przerwałem – Chwila. Może lepiej będzie jeśli ja ustalę kto z kim i kiedy? – zaproponowałem, licząc na siłę mojego autorytetu. Po wydaniu kilku pomruków i chrząknięć, w imieniu grupy odezwał się Zbyszek – Myślę, że to najlepsze rozwiązanie bo inaczej ktoś z tej łódki będzie musiał wysiąść.

Ok – zacząłem pojednawczo – Każdy z wachtowych może siedzieć sam, bo i tak będę cały czas czuwał. Jednak osoby, które wyznaczę mogą siedzieć na pokładzie razem ze swoim wachtowym. Chciałbym uniknąć sytuacji gdy w nocy na pokładzie siedzi pół załogi.

Po krótkim namyśle, zaproponowałem kto, z kim i kiedy?. Szczególnie uważałem aby nie siedzieli razem ludzie, którzy mają coś do siebie. Z jednej strony to doskonała okazja by sobie wiele rzeczy wyjaśnić, jednak z drugiej, mają pilnować jachtu a nie zajmować się sobą i ta właśnie idea wygrała w moich decyzjach.

***

- Siedzisz sam? – rzuciłem wychodząc na pokład gdy zobaczyłem, że Kris samotnie wyleguje się na ławce przy sterze.

- Miałem obudzić Ade, ale gdy ją spytałem czy wstaje tylko odpowiedziała sennie: "A mogę nie?"

- Tak to już jest – rzuciłem wpatrując się w czarny horyzont – Gorzej byłoby gdybyśmy płynęli. Tam nie ma przeproś. Nigdy sam. Bo wszystko się może zdarzyć.
Wręczyłem Krisowi jeden z kubków, które przywlokłem z dołu. Aromat gorącej kawy miło rozszedł się po całym deku porywany przez wciąż nasilający się wiatr. Kiedy się upewniłem, że wszystko w porządku i jacht nadal myszkuje przy boi, usiadłem za sterem i trochę niepewnie spytałem – Wiesz, nie chce być wścibski ale czy coś jest nie tak z Samantą?

Kris długo milczał, grzejąc ręce kubkiem gorącego naparu. Dopiero po kilku minutach zaczął powoli mówić – Jesteśmy z Samantą już pięć lat. Pierwszy rok to była bajka. Wszystko wyglądało wręcz perfekcyjnie. Potem też się układało całkiem nieźle. Oboje dużo pracujemy i tak naprawdę widujemy się może kilka godzin dziennie. Dopiero na takich wyjazdach jak ten zaczynamy się kłócić. Zawsze już pierwszego dnia coś się psuje. Czasem wydaje mi się obcą osobą. Zresztą sam nie wiem? Może to moja wina? Może to ja się zmieniłem?

- Powoli. Przyhamuj – przerwałem osobisty wywód. – A może po prostu nie mieliście okazji się tak naprawdę poznać?

- Przez pięć lat?

- Są ludzie, którzy potrafią przejść przez życie z drugim człowiekiem idąc ścieżką obok. Znam wiele pra, które po kilkunastu latach małżeństwa stwierdziły, że są dla siebie obcymi osobami. Ludzie czasem idą razem ale nie tymi samymi drogami.

Zapadła cisza. Tylko wciąż nasilający się wiatr tłukł takielunkiem i grał na watach, jakby prowokował do dalszych wynurzeń.

- Skoro już gadamy szczerze – zacząłem z namysłem – Zależy ci na tym by to dalej ciągnąć? Bo skoro jesteście ze sobą pięć lat a nie ma jakiś rzeczy, które was do tego zmuszają to pewnie jest coś co powoduje, że chcecie dalej być razem?

- Wiesz, jest wiele rzeczy, które kiedyś były dla nas ważne. I dla mnie i dla Samanty. No wiesz? Takich wspólnych rzeczy. Ważnych dla nas obojga. Tylko chyba je jakoś pogubiliśmy.

- Nie obraź się, ale patrząc na was z boku właściwie widzę tylko konkurs na wzajemne zgryźliwości. Czasem fajnie jest się po przekomarzać, ale u was to bardziej wygląda na konkurs kto komu bardziej dokopie. Mawiają, że dostajesz co sam dajesz. Żaden tam ze mnie znawca życia, ale może spróbuj trochę wyluzować. Powiedz kobiecie czasem coś miłego. Zabierz ją na jakiś spacer czy coś?

- Ale dłuższy niż u Jacka? – rzucił ze śmiechem Kris.

Jakoś nie złapałem żartu, więc spojrzałem pytająco na Krisa.

- Nie słyszałeś jak Jacek odpowiedział tej dziewczynie z drugiego jachtu? Gdy go spytała czy trzeba, według niego chodzić z dziewczyną, żeby zaciągnąć ją do łózka? Jacek wtedy odpowiedział, ze on jest porządny i zawsze najpierw chodzi z dziewczyną … Przynajmniej do końca pomostu i z powrotem. – Obaj wybuchliśmy śmiechem.

***

Kris okazał się twardym zawodnikiem. Jego pierwsze próby bycia nowym facetem kilka razy skończyły się ciętą ripostą a nawet raz rękoczynem. On jednak się nie zrażał i uparcie trzymał ten sam kierunek. Trzeciego dnia, idąc z papierami do biura mariny, zobaczyłem ich razem na kawie w pobliskiej knajpce. Samanta, z uśmiechem na twarzy, siedziała wtulona w Krisa obserwując wejście do portu. Widząc, że Kris mnie zauważył podniosłem tylko kciuk. Kris z uśmiechem pokiwał głową. Już wiedziałem, że ich ścieżki stały się znów wspólną drogą. Nie wiem na jak długo, ale najważniejsze że zechcieli spróbować.

Warszawa 02-02-2020

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.