strona autorska
Robert S Węgrzyn

Partyzant

#życie #jacht #historia #zemsta #problem #relacje

- Co się kręcisz jak gówno w przeręblu? Podchodzimy czy nie? – z lekką nutą ironii i zniecierpliwienia w głosie rzucił nasz pokładowy znawca Pajer. Próbował mnie pogonić widząc całe nabrzeże kafejek i barów.

- Spokojnie, najpierw muszę zobaczyć ile mnie zepchnie.

Parkowanie w Trybuni to zawsze niewielka łamigłówka. Pomiędzy wyspami prąd dochodzi nieraz do 2-3 węzłów. Jak do tego nałoży się wiatr w tym samym kierunku to trzeba wszystko robić szybko i sprawnie, żeby nie wylądować na dziobach parkujących jachtów. Niestety właśnie miałem ten najgorszy przypadek. Prawie do samej kei jechałem na silniku by nie zepchnęło mnie na jachty obok. Niestety, nasz orzeł żeglarstwa, Pajer guzdrał się z muringiem i mimo pracy strumieniami musiałem się oprzeć o sąsiedni jacht. Gdy już powiązałem cumy rufowe mogłem wyrównać  silnikiem.

- Hołotka powinna nauczyć się pływać … - doleciało do mnie z sąsiedniego jachtu. Starszy, dystyngowany pan z drinkiem w ręku patrzył z dezaprobatą na nasze wysiłki. Chcąc poczuć się lepiej, po skończonym parkowaniu, przeprosiłem za zaistniałą sytuację. Prawda jest taka, że w tej marinie, jest to sytuacja normalna, że podczas manewru o kogoś się opierasz. Po to wymyślili obijacze.

Gdy zacząłem rozwijać kabel by podpiąć jacht do sieci usłyszałem głos sąsiada – Na tym słupku nie ma prądu. Pieprzony chorwacki bajzel – zakończył swój wywód w takim tonie, że aż się obróciłem aby sprawdzić czy nie splunie z odrazą. Gdy już ogarnąłem energetykę, przyszedł czas na dolanie wody. Jak zwykle okazało się, że gdzieś wcięło końcówkę z nakrętką do szybkozłączki. Zanim zdążyłem wejść na pokład by wziąć zapasową, sąsiad z niekłamaną wyższością podał mi swoją zapasową i nie omieszkał dodać – Prawdziwy żeglarz ma wszystko pod ręką – Już całkiem nie lubiłem typa ale starałem się tego nie okazywać. Podziękowałem i obiecałem, że oddam jak tylko skończę. Czasem spotyka się ludzi, którzy wiedzą lepiej i mają niekłamaną satysfakcję gdy mogą to pokazać innym. Nie obchodzi ich a może nawet sobie tego nie uświadamiają, że bardzo często jest to przykre dla otoczenia.

***

Załoga jak zwykle poszła na rekonesans. Wykorzystując chwilę spokoju, nalałem szklankę zimnego Tomislava i rozsiadłem się na deku. Ledwo umoczyłem usta, gdy z trapu dobiegło miałczenie. Wyjrzałem zza stolika i poznałem starego znajomego. Futrzanego rudzielca, przez bywających w tej marinie nazywanego Partyzantem. Swoją drogą imię to było bardzo adekwatne. Nie raz się zdarzyło, że ten milutki kotek, zaczaił się przy jachcie, poczekał aż wszyscy wyjdą a wtedy wpadał do messy by ukraść pozostawione smakołyki. Nauczony doświadczeniem, zszedłem na dół i przyniosłem rudemu kompanowi kawałek ryby z obiadu. Układ był prosty. Jak się z Partyzantem podzieliłeś to mogłeś liczyć, że nie będzie zwiedzał twojej kuchni.

- Nie karm bydlęcia, bo potem łazi po pokładach i paskudzi – usłyszałem od wszystkowiedzącego sąsiada.

- Spokojnie – odparłem – znam tego kota i jak do tej pory nigdy nie narobił żadnych szkód.

- Jak tam chcesz – wypalił sąsiad – Ja tam osrańców na dek nie wpuszczam.

Partyzant rozprawił się z rybą w kilkanaście sekund i łypał pomarańczowymi ślepiami z nadzieją na więcej. No cóż, dałem się przekonać i przyniosłem kolejny kawałek.

***

Wieczór postanowiliśmy spędzić na jachcie. Tym bardzie, że kelner z pobliskiego baru chętnie się zgodził donosić nam wszystko na pokład. Swoją drogą miał w tym swój interes. Nasz trap właściwie leżał pomiędzy stolikami a on miał jeden i to całkiem nie mały stolik więcej.

- Weź coś pograj – zaproponowała Agnieszka sącząc kolejnego drinka.

Ledwo zacząłem grać, gdy nasz przemiły sąsiad wynurzył się z zejściówki i chrapliwym głosem oznajmił – Drodzy państwo jest już godzina dwudziesta trzecia i ludzie chcą spać.

Popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem ale jakoś nie mieliśmy ochoty kłócić się z sąsiadem. Muzyka dobiegająca z baru obok była znacznie głośniejsza.

- Jutro sobie pogramy stojąc na bojce – wypalił Pajer – i żaden pieprzony elegancik na nie będzie zrzędził.

***

Słońce już nieźle grzało choć dochodziła dopiero siódma. Otworzyłem oko i stwierdziłem, że cała załoga jeszcze śpi. W tej samej chwili usłyszałem skrzekliwy głos naszego sąsiada.

- Skurwiel jeden. Więcej tu nie zaglądnę. To jakaś paranoja i chamstwo – perorował wzburzony. Wyszedłem na dek, zaciekawiony o co chodzi. Sąsiad stał z wężem w ręku i szorował swoją piękną wycieraczkę z napisem "Welcome aboard", który to napis jakoś stanowił duży dysonans gdy poznało się właściciela jachtu bliżej.  

- Co się stało? – spytałem z czystej ciekawości.

- Co? Co? – wypluwał z siebie sąsiad, szorując jednocześnie wycieraczkę – Ta futrzana gnida nalała mi na wycieraczkę. Mówiłem, żeby go nie wpuszczać nawet na trap – syczał przez zęby.

- Widzisz, nawet kot się na tobie poznał – pomyślałem a na głos stwierdziłem tylko – To tylko zwierzę - i wróciłem pod pokład, by nie śmiać się ostentacyjnie z sąsiada. Gdy zszedłem do messy z kabiny dziobowej właśnie wyszedł zaspany Pajer.

– Co się dzieje? Co to za krzyki?

- Sąsiadowi Partyzant nalał na wycieraczkę.

- A mówią, że zwierzęta głupie – stwierdził przecierając zaspane oczy – a na pacanie się poznał. Ma u mnie wielką porcję pasztetu, jeszcze przed wypłynięciem.

Warszawa 06.02.2020

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.