strona autorska
Robert S Węgrzyn

SMAKI

#życie #jacht #historia #relacje #alkohol

- Wyglądasz jak z krzyża zdjęty – wymamrotałem nad kubkiem kawy, widząc wychodzącego na pokład Damiana.

- Daj spokój. Czuje się jeszcze gorzej. Pomysł z tym zaproszeniem Włochów był lekko mówiąc, nienazbyt trafiony – zakończył siadając ciężko. Nic nie odpowiedziałem, bo byłem przekonany, że jego stan z całą pewnością nie był spowodowany włoską załogą.

Lekka fala zakołysała jachtem. Pierwszy prom wychodził z charakterystycznym dudnieniem potężnych silników. Tuż obok, gość spinał kontenery na śmiecie w długi pociąg, robiąc przy tym niezły rumor. Pewnie za chwilę przypłynie śmieciarka, by wymienić je na puste. W pobliskiej knajpie, młody kelner, rozwijał markizy nad stolikami. Niektóre już były okupowane przez porannych smakoszy kawy. Normalny, letni poranek w marinie. Nic specjalnego. Z każdą minutą, kamień nabrzeża nagrzewał się coraz bardziej. Jeszcze godzina i człowiek będzie się czuł jak w piekarniku.

- Trzeba zwijać sznurki i uciekać, bo za niedługo przyjdzie zdechnąć przy tej kei – wyartykułowałem swoje przemyślenia wciąż gapiąc się na port.

- Człowieku, miej litość – jęknął Damian i widać było po nim, że każdy ruch głową sprawiał mu ból. – Co to było? – spytał chrypiącym głosem, mając zapewne na myśli trunek spożywany wczorajszego wieczoru.

- Kiepska rakija – odparłem – Gdy przynieśliście te paskudztwo, mówiłem żeby tego nie pić. Jak litr kosztuje trzydzieści kuna a do tego wygląda jak zupa mleczna, nie wróży to nic dobrego.

Chciałem jeszcze coś dodać ze znawstwem, jednak spod pokładu dobył się jękliwy głos małżonki Damiana – Domi, daj mi wody. Bo jak sama wstanę to będzie dużo sprzątania.

Dominik, bardzo powoli, zaczął schodzić pod pokład a ja już wiedziałem, że tego dnia chyba szybko nie wypłynę. Zapewne reszta ekipy nie jest w dużo lepszym stanie. Przyszło mi jednak do głowy, że wieje całkiem fajnie a na wodzie poczują się lepiej. Jednak zacząłem  przygotowywać jacht do wypłynięcia. Najpierw musiałem pójść do biura mariny po papiery a potem ogarnąć resztę.

W małych miejskich marinach już tak jest, że kwity, płatności i podobne tematy załatwia się błyskawicznie. Ot, zwykła opłata za parking. Dostajesz kwit, płacisz i sprawa załatwiona. Wracając, dostrzegłem że na pokładzie zameldowała się już prawie cała załoga. Brakowało tylko czerwonego krzyża na burcie, oznaczającego w międzynarodowej nomenklaturze statek-szpital.

- Pozbierajcie swoje rzeczy – stwierdziłem, stojąc na trapie – bo zaraz wychodzę, a głupio trochę wypływać z galą banderową składającą się z bielizny i ręczników.

Odpowiedział mi jękliwy chór stęknięci i pomruków. Jednak ruszyli z miejsca i zaczęli zbierać swoje rzeczy. Zatankowałem wodę, odpiąłem zasilanie i zacząłem się zastanawiać jak wyjść samodzielnie, bo byłem pewien, że nikt mi nie pomoże. A nawet gdyby ktoś chciał, to wolałem zrobić to sam, niż liczyć na załogę w takim stanie. Odpaliłem silnik, dałem małą naprzód, żeby jacht wisiał na cumach rufowych gdy będę zdejmował muring. Po powrocie z dziobu, wrzuciłem luz i zdjąłem zawietrzną cumę a nawietrzną, przez knagę, trzymałem w ręce. Znów dałem małą naprzód i jacht zaczął powoli nabierać prędkości a ja luzowałem cumę, sterując drugą ręką. Szybkie zwinięcie cumy na pokład i już mogliśmy spokojnie wychodzić na otwartą wodę. Tuż za główkami, rześkie morskie powietrze pozwalało wreszcie odetchnąć pełną piersią.
- Czy mam założyć, że śniadanie będę jadł tylko ja? – spytałem z sarkazmem, widząc stan mojej załogi.

- Zaraz będą jajka na bekonie – usłyszałem gromki, tubalny głos Gargasa spod pokładu – reszta co najwyżej może dostać owsiankę – dokończył z wyraźną radością w głosie.

Jajecznica, wielki kawał chorwackiego sera i kopa zielska zdobiły talerz, który podał mi Garagas.

- Niech ci bozia w dzieciach wynagrodzi – rzuciłem sięgając po widelec.

- Może lepiej nie. Wystarczy jeden partyzant – odgryzł się twórca śniadaniowych dobroci.

Postawiłem genue i wyłączyłem ślinik. Niemal usłyszałem chóralne westchnięcie mojej ekipy, gdy zapadła cisza tylko lekko wypełniona chlupotem wody za burtą. Spokojnym baksztagiem jechaliśmy wprost do celu. Za cztery, może pięć godziny powinniśmy się zameldować na Bishevie. Małej sympatycznej wyspie z błękitną jaskinią. Pomyślałem, że jak wiatr się utrzyma to może po drodze zahaczymy o Hvar. Choć z drugiej strony, stan moje załogi raczej nie wróżył chcęci zwiedzanie czegokolwiek.

- Jak wy to robicie, że niby pijecie razem z nami a wstajecie jak młode bogi? – wybełkotała Gocha, siedząc w kucki na ławce, trzymając głowę między kolanami.

- Jest taka drobna różnica – zacząłem wyjaśniać – Wy jesteście na wczasach a ja w pracy. Więc jak już wiem, że wystarczy to piję czystą kolę a reszta jest przekonana, że drinki. Ktoś musi ten bajzel ogarniać za każdym razem – zakończyłem z lekką nutą wyższości w głosie.

- Młoda – odezwał się Gargas, choć był niewiele starszy od Gośki – Z alkoholem jest jak z życiem. Czasem bywa słodki, czasem gorzki innym razem kwaśny. W dobrym towarzystwie, każdy dobrze wchodzi, ale alkohol jak życie, trzeba smakować a nie chlać jakby jutra nie było. Trzeba poczuć każdy niuans smaku, każdą kroplę. Szukać własnych smaków, różnic i kolorów. Niektórzy ludzie są tak zachłanni, że pożerają każdą sekundę życia i nigdy nie jest im dość, ale organizm ma swoje granice. Wcześniej czy później wystawi rachunek. Też kiedyś chlałem co popadnie i z kim popadnie i płaciłem słone rachunki za własną głupotę. Teraz wolę smakować. Wolę się delektować tak każdą minutą żywota jak i każdą kroplą zacnego trunku. Czasem są to gorzkie samki, czasem za słodkie, ale najfajniejsze jest to delektowanie się. No i następne dni nie są zmarnowane jak ten wasz dzisiejszy – zakończył tonem kaznodziei Gargas.

- Nie przesadzaj – wtrącił się Damian – zaraz strzelimy klina i będziemy na chodzie.

- No to krótkie pytanie – wtrąciłem się w życiową dyskusję – Kto ma ochotę wspiąć się po pięciuset schodach do zamku na Hvarze?

Chętnych nie było. Gargas, gdy już zlustrował całą menażerię na pokładzie, rzucił jakby od niechcenia – No i tyle w temacie. Jedne dzień wakacji w plecy.

Warszawa 19.02.2020

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.