strona autorska
Robert S Węgrzyn

Fachowcy

#jacht #morze #technika #plicja #przemijanie #kolej

Otworzyłem oko. Przyjemny zapach przysmażanej cebulki miło drażnił nos. Nasze wiewiórki pelagialne postanowiły zrobić śniadanie i wszystko wskazywała na to, że będzie jajecznica. Co prawda, położyłem się ledwie godzinę wcześniej po nocnej wachcie, ale co tam, pośpię po śniadaniu. Zresztą sam sobie byłem winien. Mogłem wejść do kabiny. Jednak zwyciężyło lenistwo, choć ja sobie tłumaczyłem to tym, że nie chce budzić Chudego. Po dwóch dniach w morzu, człowiek jakoś inaczej patrzy na potrzeby własne i innych.

- Dzieńdobererk – wychrypiałem zza stołu, wygrzebując się spod koca w pełnym opakowaniu – Czy jak już obstawiacie palniki, to jest szansa na jakąś kawę? – wyrzęziłem z nadzieją w głosie.

- Masz moją, ja sobie zaraz zrobię – odrzekła Aga, wręczając mi kubek gorącego napoju.

- Dzięki wielkie, uratowałaś mi życie – rzuciłem siadając za stołem.

- To ja dziękuje – rzuciła krojąc wielką paprykę – Dzięki za to, że nie budziłeś mnie na wachtę.

- Budziłem, ale po tym, co usłyszałem, a nie były do cenzuralne słowa, doszedłem do wniosku, że posiedzę sam – zakończyłem relację.

- A co mówiłam? – zdziwiła się Aga.

- Znając Cię, lepiej niech nie powtarza – z rozbawieniem dodała Luśka.

- Właśnie – odrzekałem kończąc temat wachty.

Zabrałem parujący kubek i poszedłem na dek. Słońce siedziało jeszcze nisko na kłębiastej grzędzie z chmur. Ledwo wiało. Już nad ranem wiatr zdechł do ośmiu knotów. Teraz wydawał się konać całkowicie. Michał, rozwalony na jednym z bocznych siedzisk, czytał książkę. Nasz krążownik kiwał się nieznaczne na niewielkiej fali i nie wyglądało na to, że płyniemy więcej niż dwa węzły.

- Widzę, że całkiem zdechło – rzuciłem wynurzając się z zejściówki.

- Chyba odpalimy katarynę, bo już mam dość tego tłuczenia się takielunku – odpowiedział Michał nie podnosząc wzroku znad książki.

Po chwili zamknął lekturę, spojrzał na morze i dodał – Trzeba coś zrobić z kotwicą, bo w Cavtat będziemy stawali kotwica-cuma. – zakończył tonem kapitana.

- Po śniadaniu wezmę Dzika i Chudego i spróbujemy zobaczyć co jej dolega.

***

Konsylium zebrało się na dziobie. Trzech znawców, a żaden z nich nigdy nie rozbierał windy kotwicznej. Jednak, każdy miał swoją teorię. Po sprawdzeniu pilota, który wydawał się w porządku, przyszedł czas na oględziny samego kabestanu. Nie wyglądało to najlepiej. Na pierwszy rzut oka, widać było, że pacjent ma już swoje lata i nie jedno w swym żywocie przeżył.

- Dawaj pilota – z werwą rzekł Chudy – Trzeba sprawdzić jak to pracuje na łańcuchu.

Odezwał się charakterystyczny grzechot łańcucha wypluwanego przez windę. Gdy spróbowaliśmy go zwinąć, winda zaprotestowała i jedyne co robiła, to podrzucała łańcuch na rolce, jakby się ślizgała.

Ściągnęliśmy łańcuch z kabestanu by zobaczyć jak wyglądają zęby na rolce. Wyglądały całkiem poprawnie.

- To musi być coś z łańcuchem  - z namysłem stwierdził Dziki.

Słońce już grzało niczym otwarte drzwiczki hutniczego pieca. Trzech mędrców pochylało się w milczeniu nad otwartym forlukiem. Wtem Chudy rzekł tonem mędrca – Jesteśmy dwadzieścia mil od brzegu, zrzućmy cały łańcuch i zobaczmy co z nim nie tak.

Pięćdziesiąt metrów łańcucha zeszło do wody wraz z czterdziestokilową kotwicą. Gdy próbowaliśmy wciągnąć łańcuch, nasza głupota dała nam w twarz. Łańcuch i kotwica ważyły swoje i nawet sprawna winda miałaby w takie sytuacji co robić a co dopiero ten rzęch. Po wciśnięciu zwijana na pilocie, jedyne co robiła nasza winda, to wesoło podrzucała ostatnie ogniwa łańcucha. Miałem wrażenie, że w ten sposób się nabija z naszej głupoty. Z pomocą korby i organicznego wysiłku Dzikiego, zwinęliśmy łańcuch. Trwało to dokładnie godzinę. W tym czasie wiatr ustał całkowicie i od ponad pół godziny staliśmy w dryfie. Kilka chorwackich słów wypowiedzianych przez megafon spowodowało, że spojrzeliśmy w tym kierunku. Kilkanaście metrów od naszej lewej burty kołysał się na falach kanonierka straży granicznej a z dziobu celowała w nas lufa CKM-u.

Chorwaci poprosili o wejście na pokład. Co było robić? Pozwoliliśmy. Krępy wojak przeskoczył na nasz jacht i z surową miną zażądał inspekcji jednostki. Sprawnie i bez słowa przeszedł cały jacht od dziobu do rufy zaglądając niemal w każdy zakamarek. Na koniec, poinformował nas, że w Cavtat odprawa jest tylko w sezonie więc musimy płynąc do Dubrownika. Coś chyba się panu oficerowi nie podobało, bo zaproponował, że zaprowadzą nas do Dubrownika. Dziki w kilku niewybrednych słowach pochwalił Chudego za pomysł zrzucenia łańcucha w całości i bezsensownej próby naprawy kotwicy, gdy i tak płyniemy do Dubrownika, gdzie raczej nie będzie ona tam potrzebna.

***

- Durni jesteście – stwierdził Slavko, oficer, który lustrował nasz jacht. Spotkaliśmy go przy odprawie, bo właśnie kończył służbę. Okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem.

- Jak zobaczyliśmy jednostkę dryfującą dwadzieścia mil od brzegu, to każdemu by się włączył dzwonek alarmowy – ciągnął Slavko – Tylko jedno mi nie pasowało: jak ktoś coś przerzuca, to nie zostawia włączonego AIS-a – dodał z rozbawieniem.

Pokiwaliśmy głowami jak skarcone uczniaki stukając się zimnym Pan-em. Tylko Chudy siedział jakiś markotny i milczący.

- Chudy, każdy czasem miewa pomysły z dupy – rzekł Michał dając mu kuksańca w bark.

- Może i tak – z nieco większym wigorem odparł Chudy – ale ja ponoć jestem inżynierem.

- Widocznie nie miałeś budowy wind kotwicznych na studiach – z rozbawieniem dodał Dziki – a teraz już przynajmniej wiesz, że naprawa windy kończy się tym, że Chorwat może cię wziąć na muszkę. A powiadam ci, wiedza ta jest bezcenna.

Wszyscy się roześmiali i pociągnęli złotego trunku.

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.