strona autorska
Robert S Węgrzyn

Pożeracz

#życie #jacht #morze #wachta #spotkanie #odpowiedzialność

Zibi był dostojnym, starszym panem koło sześćdziesiątki. Jak sam mawiał, jego siwa broda zawsze wyznacza dobry kierunek. Wszystko co robił, najpierw przemyślał i przeanalizował. Dopiero gdy był pewien, że warto, zabierał się za daną rzecz. Czasem to wkurzało, ale zwykle okazywało się, że warto było pomyśleć. Kiedyś powiedział mi, że nauczył się tego od Anglików. Mawiał: "Kiedyś goniłem, chłopie goniłem. Na złamanie karku. A że byłem mało asertywny, rzucałem się na każdy problem jakby od tego zależało moje życie i potem miałem żal do siebie, że coś nie wyszło. Choć nie zależało to od mnie". Teraz też, ułożony wygodnie na deku, dzierżył w ręku szklanice białego wina i od czasu do czasu nawilżał swą zacną brodę.

Wiedziałem, że dziś muszę wypłynąć wcześniej. Miałem do zrobienia ponad czterdzieści mil, a po szesnastej mogę zapomnieć o miejscu w marinie. Tak to jest gdy pływa się w sezonie w Chorwacji. Jeszcze wczoraj wytłumaczyłem załodze, że trzeba ruszyć najpóźniej o dziewiątej. Gdy zostało do owej godziny dziesięć minut, zaczęło się.

- Jeszcze tylko pod prysznic … zajmie mi to 5 min.

Po 3 minutach.

- to ja szybko skoczę do sklepu bo nie wiem czy piwa wystarczy.

Gdy Dziki zaczął przepychać się przez trap, zapytałem już nieco nerwowo:

- A ty dokąd? Zaraz wypływamy.

- Zaraz wrócę – rzucił przez ramię i pogonił po pomoście.

Manewry mojej załogi trwały do dziesiątej. W rytm powielającego się wzorca. Ja cierpliwie czekałem, spoglądając na równy, mocny wiatr który zapewne, nie będzie wiał wiecznie. Dokładnie trzy po dziesiątej udało się odwiązać sznurki.

Pełen luzik na pokładzie. W tle gra zacna muzyczka. Dziewczyny obstawiły fordek. Od czterech godzin idziemy sympatycznym baksztagiem, gdy nagle z piętnastu knotów zrobiło się pięć. Nie ma co, trzeba odpalić katarynę. Bo do mariny jeszcze ponad piętnaście mil.

Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że pięć minut temu zostało zajęte ostatnie miejsce. Spytałem załogę czy chce na boję czy też może przy kei po drugiej stronie zatoki, ale wtedy pobudka o szóstej bo to miejsce obstawia rano śmieciarka a i wszędzie daleko. Woleli jednak przy kei.

Miejsce może i całkiem sympatyczne, jednak brak podpięcia prądu i dostępu do wody trochę życie utrudnia. No i zapaszek dolatujący od czasu do czasu w niczym nie przypominał fiołków. Wytrzymali godzinę, gdy podjęli decyzję by jednak udać się na boję, ze smutki  zauważyli, że boje też już wszystkie zajęte.

Zibi bez słowa obserwował konsternację załogi. Jakby od niechcenia stwierdził:

- Morze, ma to do siebie, że nie toleruje głupków – i ze spokojem pociągnął łyk zacnego, lokalnego wina.

Gdy powiedziałem Zibiemu, że to trochę moja wina bo mogłem ustalić wcześniejszą godzinę wypłynięcia, to on ze spokojem odrzekł:

- Zastanów się czy to twój problem? To oni muszą zapieprzać dokoła zatoki pod prysznic i do knajpy. Ty wiedziałeś co robisz a oni dzięki tej sytuacji się nauczą. Pozwól ludziom nabić sobie guza. Jak mawiał mój drogi przyjaciel: "morze pożera głupców".

Spojrzałem na załogę i już po minach wiedziałem, że dotarło.

 

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.