strona autorska
Robert S Węgrzyn

Niewidzialny

#życie #jacht #morze #port #wyspa #atrakcja #turysta

Arek nie był jakoś wyjątkowo przystojny. Nie był też nieprzystojny. Był, jak to nieraz mawiają kobiety, osobnikiem posiadającym coś. Sam Arek twierdził, że to tylko taki eufemizm wyrażający całkowity brak czegokolwiek co pozwalało by na istnienie odróżniającego go czegoś. Czegoś pozwalającego uchwycić inność w stadzie samców. Wyróżnik, piętno urody czy też charakteru, które pozwalałoby zapamiętać kobiecie tego a nie innego faceta. Z uwagi na brak rzeczonego czegoś, bywało czasem, że wśród wspomnień z jakieś eskapady czy rejsu, Arek znikał, obracał się w niebyt. Był gość, który zwichnął nogę, kobieta z burzą loków na głowie, facet opowiadający wciąż tą samą historię ale nie Arek. On był przeźroczysty, niewidzialny tak w realu jak i w późniejszych wspomnieniach. Kiedyś, gdy miał naście lat próbował stworzyć własny wyróżnik. Najprostszą drogą było założenie krzykliwej, niekonwencjonalnej koszuli, jednej szelki czy innym razem skarpet nie do pary. Próbował, ale z biegiem czasu zauważył, że daje to mniej niż akceptowalny efekt. Gdy skończył studia odpuścił całkowicie i właśnie tedy stał się całkowicie niewidzialny. Okazało się nawet, że cecha ta bywa użyteczna. Gdy w pierwszej pracy ustalano kto z pracowników spiskował przeciw szefowi to mimo, że był w tej grupie to nikt go nie pamiętał. Nikt nie kojarzył.

W tej chwili Arek siedział na dziobie i pożerał, bo inaczej nie można było nazwać tempa w jakim pochłaniał książki, kolejną zacną porcję literatury. Jacht, już trzecią godzinę, z skrzypieniem i nadmiernym przechyłem szedł równym mocnym półwiatrem. Brakowało jeszcze godziny by wreszcie wyminąć trzydziestokilometrową wyspę Paszman i zmienić kurs na SW aby już bez żadnych manewrów wycelować w zacną konobę Żmara na Żucie.  Co prawda do wypasionej mariny ACI był stamtąd rzut kamieniem, jednak skipper zaproponował spotkanie z zaprzyjaźnionym jachtem i załoga chętnie na to przystała.
Jacht sunął leniwie. Równe piętnaście węzłów popychało łódkę zacną prędkością pięciu węzłów. Nawet skipper odpuścił stanie za kołem sterowym i włączył automat.

- Może ktoś ma ochotę na coś zimnego – zakrzyknęła spod pokładu Jolka robiąc to całkowicie pro forma, bo już wyciągała Pana z lodówki i wytrenowanym ruchem brała pięć kubków w drugą rękę. Piwo smakowało wprost bosko przy tej temperaturze. Żar lał się z nieba od rana. Nawet wyjście z mariny wszyscy zaordynowali o dwie godziny wcześniej niż było w planach. Nagrzewające się kamienne nabrzeże już o ósmej rano nie pozwalało chodzić boso a koło dziewiątej powodowało wrażenie przebywania w okolicach pieca hutniczego. Co innego na wodzie. Przy tej samej temperaturze na wodzie było czym oddychać. Mimo wszystko, Jolka została pochwalona za pomysł chórem pomruków i zachwytów.

- A dla mnie macie kubek – odezwał się Arek, wracający z dziobowej czytelni.

- Sorry, Arek. Już lecę po kubek dla Ciebie – z lekkim zawstydzeniem odezwała się Jolka. Uświadomiła sobie, że jakoś znów umknął jej ten jeden załogant. Wstyd oczywiście był całkowicie niepotrzebny. Arek był przyzwyczajony do tego że go nie ma.

- Spoko, sam sobie przyniosę – rzucił Arek spokojnie – i tak chciałem odnieś książkę do kabiny.

***

Trochę głupio zapływać na nocleg o drugiej po południu, ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Żagle już złożone, kataryna mruczy cierpliwie. W oddali już widać małe betonowe nabrzeże z kilkoma jachtami i knajpką.

- Żulu już jest – oznajmił skipper – a może się wcale nie ruszał? – zadał sam sobie pytanie – Znając go to bardzo prawdopodobne.

Szybko zostały rozdzielone role przy parkowaniu. Tak, dobrze sądzicie. Arek został pominięty. Siedział bezczynnie na nadbudówce, przyglądając się jak pozostali wyrzucają odbijacze i klarują cumy.
W pobliżu szalały dwa skutery wodne. Na pierwszy rzut oka, dwie koleżanki popisywały się przed sobą umiejętnościami opanowania zrywnej zabawki. Zataczały koła i kreśliły ósemki. Skipper trochę się zjeżył bo nieco trudniej się parkuje dodatkowo uważając na wariatki na skuterach. Gdyby zachowywały się tak gdzieś w okolicach większej mariny bardzo szybko zostały by uziemione przez policję wodną. Jednak na wyspach w małych zatoczkach panowała wolna amerykanka.

- Odwiąż koło – krzyknął Arek i wszyscy zobaczyli jak wprawnym ruchem wyskakuje za burtę.

Niespełna sto metrów za rufą jachtu jedne z skuterów pływał do góry dnem a obok unosiło się bezwładne ciało. Skipper zareagował natychmiast. Zawrócił niemal w miejscu i zaczął wydawać polecenia. W niepełna 10 minut jacht podpływał rufą do wywróconego skutera. Arek, poszyję w wodzie, jedną ręką trzymał dziewczynę a drugą koło ratunkowe, które Jolka rzuciła gdy tylko odległość była wystarczająca.

Dziewczyna była nieprzytomna. Obok, kołysał się na falach drugi skuter z wystraszoną koleżanką.

- Płyń do brzegu i wezwij lekarza – krzyknął skipper do dziewczyny i powtórzył to jeszcze po chorwacki i angielsku. Dziewczyna chwilę się zastanawiała. Tak jakby nie mogła zdecydować czy ma zaopiekować się koleżanką czy też powinna wezwać pomoc.

- Płyń – krzyknął, tym razem bardziej stanowczo.

- Może nadam wypadek na radiu – zaoferował się Krzysiek.

- Daj spokój – odparł skipper – zanim przypłynie ktoś z SAR minie trochę czasu a my będziemy za dziesięć minut przy brzegu.

Wyciągnięcie dziewczyny na pokład nie było proste ale wspólnymi siłami poszło dość sprawnie.

- Płyńcie – krzyknął Arek – Ja postawie skuter i dopłynę na nim.

- A jak nie odpali? – Martwiła się Jolka.

- Nie ma takiej opcji – spokojnie odparł Arek już biorąc się do odwracania maszyny. – płyńcie. Ja sobie dam radę.

***

Gdy Arek dotarł do nabrzeża dziewczyna była już przytomna. Jej skroń zdobił wielki guz, jednak nie wyglądał on na coś co mogłoby zagrażać jej życiu. Po dwudziestu minutach pojawił się lekarz w zdezelowanym Yugo. Po kolejnych dziecięciu, dwóch wyrośniętych nastolatków, twierdzących że to ich dziewczyny.

- Ty jak wpływasz to zawsze z przytupem – stwierdził Żulu podchodząc do naszego skippera i wręczając mu szklankę z Travaricą – wypij, zasłużyłeś – dodał szczerząc zęby.

- Daj też temu gościowi. Jakby nie on to bym jej nie zauważył – odparł skipper.

- Skoro nic nie miałem do roboty to się gapiłem w morze – odpalił Arek.

- No maładiec, w takim razie i tobie się należy  - zadudnił Żulu nalewając kolejną szklankę i podając Arkowi.

Wszystko skończyło się dobrze. Jednak była jeszcze jedna rzecz, która zmieniła wszystko. Może niekoniecznie dla wszystkich ale z całą pewnością dla Arka. Jakoś do końca rejsu jego niewidzialność zniknęła. Nagle stał się pełnoprawnym członkiem załogi a nawet tym o którym będzie się pamiętać gdy w zimne jesienne wieczory snuć się będą opowieści z żagli. No i warto wspomnieć, że Jolka już nie zapominała o kubku dla Arka. A nawet jakoś częściej polewała tylko do dwóch.

Pustków 5.09.2020 r.

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.