strona autorska
Robert S Węgrzyn

Niepokorny

#życie #jacht #morze #rejs #impreza #kawa

- Odwal się – syknął Krachu do próbującego mu coś wytłumaczyć Krępego. Właściwie tak kończyła się każda rozmowa. Krachu był bystry i sprytny a do tego nie cierpiał gdy ktoś mówił mu co ma robić. Niestety był też bezczelny i samolubny. Jego czarna czupryna, śmigała co rusz gdzieś miedzy linami. Wszędzie było go pełno. Z jednej strony wszędobylski, ale też diabelnie niezależny. Po tych czterech dniach na morzu chyba już całą załogę miał przeciwko sobie. Ktoś patrzący z boku mógłby skwitować to krótko: czternastoletni terrorysta-prowokator. Nim zdążyłem zareagować, Krachu już był w innej części jachtu. Trochę skonsternowany jego zachowaniem postanowiłem interweniować. Wiedziałem jednak, że normalne zmycie głowy nic nie da.

- Krachu, pomożesz przy parkowaniu? – spytałem jakby od niechcenia. Spojrzał na mnie jakby chciał się upewnić, że może pomóc bo to, że chce nie podlegało dyskusji.

Z pewną dozą niepewności i patrząc z niedowierzaniem wydusił  - A mogę?

- Bierz się za bosak, ogarniesz muring – dodałem bez żadnych emocji.

Reszta załogi patrzyła na mnie jak na kosmitę. Ostatnim razem gdy Krachu pomagał przy cumach, musieliśmy powtarzać manewr bo on wiedział lepiej jak to się robi, mimo że nie miał bladego pojęcia o żeglarstwie.

Dałem na luz i czekałem aż łódka wyhamuje, by ruszyć na wstecznym. Wiatr nie przekraczał dziesięciu węzłów ale będzie z prawej burty, więc najlepiej szybko ogarnąć muring. Inaczej znacznie nami kręcić. To nie tak, że Krachu z natury był zły. On po prostu miał własne zdanie na każdy temat i robił wszystko tak jak uważał za słuszne nie patrząc na resztę ekipy. Teraz siedział na prawej burcie majtając bosakiem.

- Musisz się sprężyć – rzuciłem do niego jadąc już na wstecznym – jak się zagapimy to nas obróci.

- Przecież prawie nie wieje – odparł  nie podnosząc wzroku.

- Ok, skoro tak uważasz – odparłem ze spokojem – Jednak jak nas skręci to sprzątasz przez dwa dni po posiłkach. – dodałem wycelowując w niego palec wskazujący.

- Przyjmuję – bez większego namysłu odparł podnosząc wzrok.

Tak, obróciło nas. Nie do końca była to wina Kracha, bo akurat w momencie kiedy odebrał muring dmuchnęło mocniej i choć się sprężał to nieźle nas skręciło i musiałem wyrównać silnikiem po założeniu cum rufowych.

Oczywiście po skończonym manewrze Krachu zaczął wypominać mi, że specjalnie podszedłem gdy wiatr się wzmógł. Ja odparłem krótko – Takich rzeczy nie przewidzisz, ale krakowskim targiem zmywasz jeden dzień. Krachu wydął usta jakby chciał powiedzieć :Hmmm  i zszedł pod pokład.

Trzeba było przyznać, że gość okazał się honorowy. Cały następny dzień, bez żadnych kwękań zmywał po każdym posiłku. Popołudniu stanęliśmy  na Zlarin. Długa, szeroka betonowa keja i regularne kursy promu. Większość ekipy ruszyła na plażę.  Krachu nie miał ochoty na pływanie. Siedział na zardzewiałym, olbrzymim polerze i stanowczo nad czymś rozmyślał. Ja też zostałem na jachcie, zmuszony ogarnąć parę rzeczy w Polsce. Gdy skończyłem i wyszedłem na dek, Krachu stał przed trapem, jakby czekał aż skończę. Widać było, ze czegoś chce.

- Co jest – rzuciłem bez żadnych emocji.

- Chciałbym nauczyć się łowić ryby  - odparł unikając kontaktu wzrokowego. Chłopak miał problem z relacjami. Do tego nie potrafił okazywać, że na czymś się nie zna.  Popatrzyłem na niego z ukosa, samemu mając zamiar iść połowić.

- OK, w takim razie musimy złożyć drugą wędkę. Chodź – powiedziałem wskazując zejściówkę.

Nigdy wcześniej nie łowiłem na Zlarin, jednak wiedziałem, że w Adriatyku wszędzie można coś złapać, kwestia wielkości zdobyczy. Niewielka głębokość i piaszczyste dno nie wróżyły wielkich okazów. Pierwsze rzuty Kracha były, delikatnie mówiąc, nieporadne ale dość szybko złapał ideę i po piętnastu minutach spławik lądował tam gdzie młody sobie zaplanował. Pierwsze branie oczywiście przestrzelił. Za bardzo chciał i zrobił to za wcześnie. Jednak już po chwili holował coś do kei.

Zdążyłem tylko krzyknąć – Nie dotykaj. – Na haczyku wisiała niewinnie wyglądająca ryba o znamiennej nazwie ostrosz dragon.

- Złap tym – powiedziałem, podając chwytak – To coś na grzebiecie ma małą płetwę a w niej jeden paskudny kolec. Ukłucie boli jak cholera i to bardzo długo a czasem i w szpitalu możesz wylądować.

Za pomocą chwytaka i peanu udało nam się wyjąć haczyk. Ryba wróciła do wody. Gdy wypuszczałem chorwacką paskudę zauważył kątem oka, że Krachu odkłada szybko wędkę i skacze do wody. Już miałem za nim krzyknąć gdy się zorientowałem co się dzieje. Krachu wynurzył się, trzymając w rękach może półroczne dziecko. Wszystko trwał nie więcej niż kilka sekund. Przestraszona matka stała oniemiała dwa metry dalej. Jakimś cudem wózek z dzieckiem  stoczył się z nabrzeża i matka zdołała złapać wózek, jednak tak nieszczęśliwie, że dziecko wystrzeliło z niego jak z procy. Szybko ukląkłem i odebrałem malca od Kracha. Wyglądało na to, że dzieciak nawet nie zachłysną się wodą. Patrzył na mnie najpierw zdziwiony a potem strzelił uśmiech. Szybko oddałem dzieciaka matce a sam pomogłem młodemu wyskrobać się na nabrzeże. Kobieta będąca definitywnie jeszcze w szoku, wydukała tylko - Hvala vam – tuląc malca. Ociekający wodą Krachu, lekko zawstydzony wyksztusił – Volim – i strzelił łobuzerski uśmiech.

Matka przebrała malucha i dalej nam dziękując, podeptała w kierunku lądu.

- No i zostałeś bohaterem – rzuciłem, klepiąc młodziana po plecach.

Młody z zawstydzeniem, które było rzadko spotykaną reakcją u niego, odparł tylko – Każdy by tak zrobił.

- Może i tak – odparłem – ale niewielu tak szybko.

Jeszcze z godzinę popolowaliśmy na chorwacki rybostan, bo Krachowi się spodobało i nawet całkiem nieźle szło. Kiedy stanęliśmy przed trapem naszej łodzi, zauważyłem na stoliku wielką papierową torbę. Ktoś chyba wrócił – pomyślałem – choć to trochę dziwne, bo na plażę był kawałek. Gdy zaglądnąłem do torby wszystko się wyjaśniło – Krachu to chyba dla Ciebie – rzuciłem w stronę niesfornego załoganta. Krachu bez słowa podszedł i zaglądną do torby. Było tam całe mnóstwo słodkiego dobra. Czekoladki, cukierki i inne przeróżne wiktuały. Na samym wierzchu leżała mała kartka z wypisanym: HVALA i małym serduszkiem.  

Już po rejsie, siedząc w biurze firmy przyszedł mi go głowy pomysł.

- Masz namiary na szkołę tego niespornego młodzika Kracha? – spytałem szefową, zajętą oganianiem opinii dla załogantów ze swojego rejsu.

- Mam i szkołę i adres domowy – odparła nie podnosząc oczu znad klawiatury.

- Bo przyszło mi do głowy – zacząłem werbalizować swój pomysł – że fajnie by było wysłać jakieś podziękowanie czy coś. Chłopak pewnie nie ma łatwo ze swoim charakterem.

Szefowa podniosła wzrok i widać było, że analizuje to co powiedziałem.

- Wiesz, masz racje – odparła po chwili – wygląda na to, że to dobry chłopak tylko trochę za bardzo nakręcony. Może warto by pomóc mu zrobić klika punktów dodatnich, bo o ujemne to chyba nie musimy się martwić.

Roześmialiśmy się oboje. Czasem warto dostrzec coś cennego w człowieku nawet gdy na pierwszy rzut oka wydaje się, że niewiele się zobaczy.

Warszawa 25.02.2021

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.