strona autorska
Robert S Węgrzyn

Maćka

#życie #jacht #morze #rejs #impreza #kawa

- I will come again – krzyknąłem do marinowego widząc, że wiatr zepchnął mnie prawie na muringi. Gdy wybierałem Prvic,  miałem nadzieję, że ta resztka bory, która targała nasze szmaty całą drogę, nie będzie miała dostępu do mariny. Zapomniałem tylko o jednym, że tam jest siodło i przy tym kierunku wiatru robi się dodatkowa akceleracja. Jednym słowem, miałem dopychający i to w porywach mocniejszy niż na zewnątrz. Dodatkowo, gdy bora rządzi na Chorwacji, ciężko znaleźć miejsce w marinie. Nikomu się nie chce walczyć z wiatrem i falą, woląc  zostać w bezpiecznym miejscu. Na nasze szczęście, Luka., marinowy nieco poupychał jachty i znalazło się odrobinę miejsca. Co prawda, w zwykłej sytuacji bym go wyśmiał  i popłynął gdzieś indziej, bo miejsce było co najmniej problematyczne, ale w tej sytuacji nie było co marudzić.

Dałem ognie do przodu na silniku i zrobiłem kolejne kółko. W międzyczasie, tłumacząc wszystkim, ze tym razem nie ma "że się zagapi", trzeba to zrobić szybko i sprawnie. Skręt na wstecznym, dojeżdżając dziobem do wiatru, pozwolił utrzymać prawidłową trajektorię, jednak gdy podałem cumy na keję, wiatr zrobił swoje i musiałem się położyć na sąsiedniej łódce. Po odrobinie zamieszania i kilku niecenzuralnych słowach, bez strat w ludziach i sprzęcie, spokojnie naciągałem cumy i muring.

- Co cię tu przyniosło w taki syf? – Usłyszałem z kei. Z rozgrzanego kamienia uśmiechała się do mnie nieogolona twarz Lokiego.

- Stałem w Aganie – odrzekłem gasząc silnik – a jutro zdaje jacht więc musiałem zrobić trochę trasy, żeby jutro nie jechać do ciemnej nocy.

- Czasem bywa – odparł – tak też podejrzewałem, ze dla przyjemności tego nie robisz.

Gdy trap już wylądował na swoim miejscu, przeskoczyłem na ląd przywitać się z dawno nie widzianym kumplem.

- Skoro już jesteś – ponowił Loki – zapraszam wieczorkiem na odrobine miejscowego asfaltu – rzucił rozbawiony – Stoję na końcu. To ten kat z niebieskim stolikiem.

- A powiem ci, że nie omieszkam – odpowiedziałem na zaproszenie.

- Weź załogę i gitarę – rzucił już odchodząc podnosząc prawą rękę w geście pożegnania.

Wróciwszy na jacht rzuciłem do załogi – Dobra, czas posprzątać armagedon w środku po tych przechyłach.

- Co to za miejscowy asfalt – spytał Jarek. Co wcale mnie nie zdziwiło. Jak to ujął jego najlepszy kumpel: "Pierwszy chlor na dzielni".

- Dowiesz się wieczorem i zapewne się nie rozczarujesz – odrzekłem tajemniczo.

Jeszcze z przyzwyczajenia sprawdziłem wszystkie cumy i odbijacze i swoim zwyczajem wziąłem wędkę i poszedłem na koniec pomostu. Załoga potrzebował trochę czasu dla siebie. Powiedziałem i co i gdzie jest a teraz niech sami poeksplorują.

***

Gęsta brunatna orzechówka, ze względu na konsystencje nazywana przez nas asfaltem, wypełniła szkło. Loki, podtrzymując tradycję, jeden kieliszek wylał za burtę, mrucząc pod nosem – Choć dzisiaj to chyba ci się nie należy – A głośno dodał – Za spotkanie.

Bardzo szybko załogi znalazły wspólne tematy i zrobiło się gwarno. Na zadaszeniu tarasu kata dostrzegłem czarnego kota. Leniwie odbierał energię cieplną z nagrzanego przez cały dzień dachu.

- Loki – zwróciłem się do kumpla – ta samobieżna kupa futra dalej z tobą pływa?

- To najlepszy załogant jakiego miałem – rzucił z uśmiechem i potarmosił futrzaka.

- Skąd ty go właściwie masz? Bo chodzą przeróżne opowieści – zapytałem, chcąc ustalić ostateczną wersję prawdy.

- Niewiele jest do opowiadania – rozpoczął Loki rozsiadając się ze szklaneczką asfaltu. – Trzy lata temu gdy byłem na Zlarin i już miałem wypływać, zauważyłem, że pod szprycbudą leży futrzak. Nie chcąc wywozić kota z domu, wystawiłem futrzaka na keję i zająłem się przygotowaniem do wypłynięcia. Byłem już przy wyjściu z zatoki, gdy okazało się, że gadzina znów leży pod szprycbudą. – Loki przerwał na chwilę by łyknąć orzechowego trunku – Co było robić? Stwierdziłem, że skoro taki spryciarz, to i na innej wyspie sobie poradzi. Jednak okazało się, że jemu nie chodziło o inną wyspę tylko o jacht. W następnej marinie, owszem poszedł sobie, ale w nocy wrócił na pokład. I tak zaczęło się nasze wspólne pływanie. Na początku wstawiłem mu kuwetę, ale okazało się że całkiem niepotrzebnie. Nigdy, nigdzie nie napaskudził. Czasem tylko jest problem, jak trafi się ktoś z alergią. Parę razy już został w jakimś miejscu ale za każdym razem gdy się znów tam przybijałem on pojawiał się jak spod ziemi.

- A co robisz z nim w zimie? – spytałem z zaciekawieniem.

- Zostaje tutaj u znajomych. Skórkowaniec doskonale wie kiedy kończy się sezon bo sam się wyprowadza z jachtu gdy tylko zawinę na Prvic. Zresztą ta bimbrozja – Loki pokazał na swoją szklankę – to też tutejsza. Najlepsza w całej Dalmacji.

- Czy można jeszcze trochę dostać tego asfaltu? – spytał Jarek – Bo dobre i mocne.

- Mój drogi – zwróciłem się do swego załoganta – Gwarantuje ci, że jedna miarka ci wystarczy, bo inaczej jutro będziesz niemiło ten trunek wspominał.

- A jak ma na imię ten kotek – spytała Gocha, próbując pogłaskać zwierzaka, co niekoniecznie mu się podobało o objawiło się tym, że Gocha dostała z łapy w wyciągniętą rękę.

- Normalnie – odparł Loki -Maćka.

- Ale przecież to on – zaprotestowała Gocha.

- Owszem on, a po chorwacku maćka to kot a co do tego, że to kot chyba nie ma wątpliwości – odparł Loki ze swadą.

Na łódkę wróciliśmy dość późno, ale chyba nikt nie był rozczarowany. Szczególnie Jarek, który dostał jeszcze jedną miarkę chorwackiej orzechówki. Chyba mu posmakowała bo umawiał się z Lokim na zakup większej ilości z samego rana.

Przypomniała mi się sentencja mojego pierwszego kapitana Michała: "Najfajniejsze jest stanie w portach tylko, cholera trzeba do nich dopłynąć". Choć niekoniecznie się z tym zgadzam to coś w tym jest.

Warszawa 11.02.2021

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.