strona autorska
Robert S Węgrzyn

Hartowanie

#życie #jacht #morze #rejs #impreza #kawa

- Co jest? – Rzucił na powitanie Dziki, pełen wigoru i w dobrym humorze. Choć ledwo się mieścił w zejściówce to tryskał humorem i zawsze miał jakieś ciekawe słowo dla każdego. Taki typ człowieka.

Musiałem wyglądać kiepsko, siedząc na deku z opróżnioną do połowy, półtoralitrową Jamnicą. Poranne słońce, odbijające się od szafirowej wody, zmuszało do mrużenia oczu. Z uwagi, iż jeszcze nie zdążyłem dotrzeć pod prysznic, to rzeczywiście mogłem przedstawiać swą osobą obraz nędzy i rozpaczy. Choć czułem się całkiem nieźle, no może poza suchością w gardle. Syrena przepływającego promu, przypomniała mi jednak, że zmysły jeszcze są na wysokim poziomie sensytywności. Promowy świst poczułem nawet w zębach.

- Nie jest źle – odpowiedziałem – oczywiście jak na imprezę rozkręconą przez Chorwatów.

Wszystko zaczęło się od tego jak Kaśka stwierdziła, że ma imieniny. Potem chłopaki poszli załatwić trochę rakii i wina dla damskiej części załogi. Gdy wrócili, stwierdzili, że wprosiło się na imprezę paru Chorwatów. Gdy pojawili się tubylcy i przynieśli ze sobą jeszcze kilka butelek lokalnego trunku, można było się domyślić jak to się skończy.

- Nuuu, maładiec, jeszcze będą z ciebie ludzie – zarechotał Dziki swym tubalnym basem a jego wielki brzuch zaczął podskakiwać w rytm jego niewybrednego śmiechu. Całkiem sprawnym ruchem, jak na swoją tuszę, rozłożył się na sterburcie i zaczął zawijać tytoń w białą bibułkę, traktując swój brzuch jak całkiem nie małych rozmiarów stolik.

- Jak spalę to możemy ruszyć na jakąś kawę – powiedział nie podnosząc wzroku – bo to co tutaj macie to przy kawie nawet nie leżało. Powiedz mi … - przerwał by polizać klej na bibułce – jak można pić kawę bezkofeinową? Jak bez kofeiny to po co to pić? – Kończąc wypowiedź skrzywił się na samą myśl o napoju, który przez resztę załogi nazywany był kawą.

- Daj spokój Dziki. Każdy ma swoje smaki i lubi inne rzeczy – zacząłem tłumaczyć resztę załogi – Nie każdy, tak jak ty, wypija wiadro czarnej kawy przed obiadem wypalając paczkę fajek do smaku – rzuciłem chcąc się trochę odciąć.

- Ja rozumiem smaki, gusta i inne pierdoły, którymi się różnimy ale jak słyszę w knajpie: latte z sojowym mlekiem, to gość już na dzień dobry  jest u mnie spalony. Swoją drogą, wyobraź sobie żeglarza, który zaczyna snuć opowieść od słów: "Łyknąłem latte z mlekiem sojowym … "-  Dziki zamilkł i głęboko się zaciągnął z wyraźnym zadowoleniem na twarzy. Miarowy terkot silnika starej rybackiej łodzi zagłuszył wszelkie dźwięki. Zaczął się właśnie poranny czas powrotów z nocnych połowów.

Nie do końca się z nim zgadzałem, ale z drugiej strony trzy osoby z załogi mają alergie na różne rzeczy, co bywa wielce upierdliwe gdy wychodzimy razem na kolację. Jedna dziewczyna nie jada mięsa ale nie ma nic przeciwko rybom. Inny znowu pije mleko tylko bez laktozy. Czasem można oszaleć jak człowiek chce to wszystko spamiętać. Jakoś tak mi się przypomniało jak będąc dzieciakiem piłem mleko prosto od krowy i jadłem wszystko co podali. Całkowicie nie pamiętam by ktoś na coś miał alergię. Piliśmy zimną wodę prosto ze studni i nawet jeśli kogoś rozbolało gardło to dostał mleka z miodem i czosnkiem i było po sprawie.

- To co, idziesz na tą kawę? – spytał Dziki stojąc już na trapie.

- Pewnie – odparłem, pozostawiając rozważania na temat czasów byłych na lepszy stan szarych komórek.

Knajpa znajdowała się pięć metrów od naszego jachtu, więc po chwili zameldowaliśmy się przy zacienionym stoliku, czekając na kelnerkę. Wiatrak zainstalowany pod sufitem, uparcie mielił gęste, z każdą chwilą gorętsze powietrze. Tylko od czasu do czasu, od strony zatoki, dolatywała wilgotna i nieco chłodniejsza bryza. Zapowiadał się kolejny gorący dzień w chorwackim raju.

- Dobro jutro, Biela kawa, molim vas – rzuciłem niemal automatycznie do sympatycznej brunetki, która podeszła do nas. Dziki spojrzał na mnie jakby mu ojca harmonią zabił.

- Double espresso two Times – zadudnił z swoim rubasznym rechotem i dodał po chorwacku - Donesite mi dvije i malo piva, molim vas.

Gdy popatrzyłem na niego pytającym wzrokiem, odpowiedział jakby zawstydzony – No co, mają tu takie małe te kawki, że muszę dwie wypić by kopnęło.  – i zaraz dodał – Bo ja mam taką teorię, że kawy musi być dużo i powinna być jak smar do czołgu. Czarna i gęsta. – Obydwaj roześmialiśmy się jednocześnie.  – A małe piwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło przed śniadaniem.

- O, patrz sieroty wyłażą – rzucił Dziki po chwili, głaszcząc swą pokaźną siwą brodę i przechylając głowę w kierunku naszego jachtu.

Obrazek nie był zbyt radosny. Czwórka naszych załogantów wyglądała jak psu z gardła wyjętych. Porzucona przeze mnie butelka wody mineralnej krążyła z rąk do rąk. Nie wyglądało to różowo. Właściwie już zdecydowałem, że raczej dziś nie wypłyniemy. Z załogą w takiej kondycji byłoby nieodpowiedzialnym ruszać na morze.

- Założę się, że reszta umiera w kabinach i raczej nie zaszczyci nas swą obecnością co najmniej do południa. – Zawyrokował Dziki – Ta dzisiejsza młodzież z kiepskiej gliny ulepiona – dodał zaczynając zwijać kolejnego papierosa. – No i wniosek numer dwa: śniadanie musimy zrobić sobie sami.

- Nie jest tak źle – stwierdziłem – Ponad połowa przeżyła – dodałem z rozbawieniem.

- Mam taką teorię – rzekł wypuszczając wielką chmurę dymu – Pokolenia są jak stal w ręku kowala. Jak wychowujesz się w ciężkich czasach to tak jak z hartowaniem stali. Zanurzasz rozpalone żelazo w zimnym oleju. Powtarzasz kilkukrotnie proces i wiesz, że będzie z tego twarde i ostre ostrze. Jednak gdy rozgrzejesz i nie włożysz do oleju, tylko poczekasz aż wystygnie to nic z takiego materiału nie będzie. Za miękki. Oczywiście, hartowanie czasem spowoduje jakieś wygięcie czy pęknięcie materiału i nici z dobrego noża ale gdy nie zahartujesz to zawsze dupa zbita. – zakończył swoją tyradę.

W międzyczasie do stolika dowlekła się twardsza część załogi. Widać było na ich twarzach i w ich ruchach, że oni też co najmniej do południa nie będą się nadawać do niczego.

- Wypływamy dzisiaj, czy zostajemy? – Spytałem nowoprzybyłych. Popatrzyli po sobie bez słowa i z widocznym zawstydzeniem. Nieartykułowane pomruki, świadczyły, że jeszcze nie są pewni czy przeżyją, nie wspominając o pływaniu.

Gdy już się rozsiedli, pierwsze co usłyszeliśmy to zamówienie Waldka:

- Please a latte with soy milk.

- I tyle w temacie – rzucił spokojnie Dziki mrugając do mnie prawym okiem.

Warszawa 08.02.2021

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.