strona autorska
Robert S Węgrzyn

MŁODY

#życie #jacht #morze #lekkomyślność #odpowiedzialność

- Co, dlaczego? Płyniemy i już …. – wściekłość w głosie Adama mówiła wszystko.

***

Cienie stawały się dłuższe i dłuższe. Jeszcze pół godziny temu, staliśmy w trzech na kei z wędkami i wyciągali jedną bukvę za drugą. W żyłach wesoło krążył Tomislav. Właściwie cóż człowiekowi więcej trzeba by do szczęścia? Ale się spieprzyło.

Maly Iż nawet trudno nazwać mariną. Kawałek pomostu do którego z jednej strony przybija prom a z drugiej są cztery muringi. Wioska to zalewie kilkanaście domów, sklep, knajpa i może ze trzydziestu mieszkańców. Prawdziwa chorwacka osada rybacka. Jednak rzeczony pomost to idealny plac manewrowy. Można tu, ze spokojem potrenować wszelakie warianty parkowania ciężarówką, przez niektórych nazywaną jachtem morskim. Po godzinie jeżdżenia, ktoś zakrzyknął: "Dość, idziemy na piwo". Z uwagi iż skipper nie usłyszał protestów, zaparkowaliśmy i uderzyli wprost do lokalnego sklepu, który w swym anturażu przywoływał w pamięci sklepy GS z końca lat osiemdziesiątych. Z tym brakiem protestów to trochę przesadziłem. Mieliśmy jednego, którego ochrzciliśmy imieniem Młody. Wyglądał na dwadzieścia kilka lat i ambicja wypływała z niego w dość uciążliwy sposób. Co chwile zaczepiał kogoś by sprawdził czy już umie światełka lub zadawał znienacka pytania z przepisów. Jednym słowem przerost formy nad treścią. Uparcie twierdził, że zda voditiela i bierze żonę z dziećmi na jacht. Na nic zdawały się nasze uwagi, że sam papier to za mało, że trzeba trochę praktyki, szczególnie gdy zamierza się samemu ogarnąć potwora.

Młody z pewnym ociąganiem, ale ruszył z nami do lokalnego wodopoju. Na zdezelowanej ławeczce przed sklepem, odbywała się tajna narada lokalsów. Musiała być tajna bo nikt nic nie mówił, jedynie od czasu do czasu kontrolował poziom płynu w swej butelce. Czasem mam wrażenie, że tutejsi rozmawiają telepatycznie.

Po zakupieniu kilku Tomislavów, wyszliśmy na placyk przed sklepem, który był chyba także lokalnym rynkiem. Młody został. Ewidentnie wpadła mu w oko sklepowa. Kiedy delektowaliśmy się lokalnym trunkiem, nasza młodzież śliniła się do ekspedientki. Trochę wydało nam się to dziwne, bo stwarzał pozory strasznie ambitnego. Pierwszy wyrywał się do manewrów i ciężko było mu zabrać ster. Miał jedną ideę. Z uporem maniaka powtarzał, że jak tylko zrobi patent to bierze rodzinę na rejs. Szczerze mówiąc, chyba wszystkim było na rękę, że młody odpiął się od ekipy choć na chwilę.  

Padł pomysł by połowić. W tym celu uzupełniliśmy zapasy złotego trunku i ruszyli na pomost, powalczyć o kolację. Na trzy wędki szło całkiem dobrze. Młody wrócił po połowie godziny i zaordynował sobie kąpiel.

- Uważaj Młody, bo po pijaku łatwo się tonie – rzucił od niechcenia Andrzej.

Gdy w naszym wiaderku leżało rządkiem dziesięć srebrnych torped, zauważyłem, że z drugiej strony zatoki sklepowa stoi nad brzegiem ze swoim mężem i do nas macha. W pierwszej chwili pomyślałem, że pewnie Młody gdzieś pływa niedaleko. Okazało się jednak, że te sygnały były do nas, a Młody właśnie wynurzył się obok niej z wody i niezdarnie zaczął wychodzić po skałkach. Choć z daleka ale już widziałem, że coś jest nie tak.

Rana była długa. Zaczynała się nad prawym okiem przy linii włosów a kończyła przy lewym nad brwiami. I tak miał dużo szczęścia. Skok na pół metra wody na główkę, mógł skończyć się dużo gorzej. Nie wyglądało to dobrze. Sklepowa wraz z mężem zawieźli Młodego do lokalnego lekarza. Okazało się, że rana jest głęboka i mamy sześć godzin by zawieźć go do szpitala. Wstępnie opatrzonego i nafaszerowanego lekami, wsadziliśmy naszego skoczka do kabiny a sami z ciężkim sercem odpaliliśmy katarynę i ruszyliśmy do Zadaru. Lekko licząc jakieś cztery godziny na katarynie po nocy tylko dlatego, że wydawałoby się, że dorosły człowiek a zachował się jak gówniarz.

- Chłopaki, nie wiem czy warto się denerwować i się wściekać na Młodego. On już chyba dostał lekcję? – ze spokojem rozprawiał Adaś stojąc przy sterze.

- Mam lepszy pomysł – odezwał się Andrzej, jakby właśnie przyszedł mu do głowy szatański plan – Będziemy szydzić, ale nie tak kulturalnie jak do tej pory. Teraz korzystamy z każdej okazji.

- Adaś – zaczął Jurek – Co byś zrobił jak by się zabił?

- Sam nie wiem. Teoretycznie nie był na jachcie, więc za niego nie odpowiadam. Wpisałbym w protokół samowolne oddalenie się od jednostki – skwitował z uśmiechem.
W Zadarze zacumowaliśmy o trzeciej w nocy. Szpital, prześwietlenia, opatrunki itd. Na jacht wróciliśmy o piątej. Już świtało. Ogólnie atmosfera siadła całkowicie a większość marzyła o tym by się przespać.

Rano a właściwie wczesny przedpołudniem, Adaś zaproponował Młodemu by ogarnąć wszystko w Zadarze pod egzamin bo i tak jutro będzie musiał to zrobić. Był tylko jedne problem. Potrzebne było zdjęcie do patentu. Mina lokalnego fotografa mówiła sama za siebie. Odbierając fotki fotograf spojrzał na swoje dzieło i jakby w powietrze dodał: "habemus papam". I rzeczywiście Młody w swoich bandażach i siatkowym czepcu wyglądał jak jakiś średniowieczny papież.

W sobotę przed wyjazdem do domu, Młody pochwalił się patentem. Ze zdjęcia patrzyła znajoma twarz w białym, ażurowym czepku na głowie i wielkim plastrze na czole. Zdążył jeszcze powiedzieć, że musi jednak jeszcze trochę potrenować zanim z rodziną ruszy na morze.

- Brak wyobraźni uczy pokory – skwitował Andrzej dla którego był to już kolejny rejs a jakoś nie rwał się do powożenia samodzielnie.

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.