strona autorska
Robert S Węgrzyn

KOLACJA

#życie #jacht #morze #przjaźń #związki

Zmierzch zakradał się po rozgrzanych kamieniach nabrzeża. Pierwsze koronki świateł pojawiały się pod zadaszeniami knajp, by roztańczyć się w rozbłyskach odbicia falującej wody. Siedzieliśmy wpatrzeni gdzieś w czerwoną przestrzeń zachodu, sącząc zimnego Pan'a. Wieczór jakich wiele, choć już od kilku godzin coś wisiało w powietrzu. Ula, zawsze najgłośniejsza, roześmiana jakoś zamilkła. Mam zasadę, że nie dopytuję. Może dlatego, że sam nie cierpię jak nagle wszyscy napadają mnie: "Co się stało?", "Wszystko w porządku?" i inne tego typu frazesy. Jak będzie chciała sama powie w czasie, który sama wybierze i który będzie dla niej odpowiedni.

- Co tak siedzicie, umarł ktoś? – z rozbawieniem w głosie, Krzysiek właśnie pokonywał trap – Wziąłbyś gitarę, coś pograł – nie ustępował.

- Może za chwilę – rzuciłem zdawkowo.

Siedzieliśmy już w czwórkę. Powoli zaczynało brakować miejsca pomiędzy polerami. Spod pokładu wydobył się zachrypnięty głos Waldiego – Koryto, kto się spóźni nie dostanie.

Nie trzeba było powtarzać nikomu dwa razy. Z jednej strony chyba wszyscy byli głodni po sześciu godzinach na wodzie, ale najistotniejszym powodom był kunszt kulinarny Waldka. Potrafił wyczarować cuda z resztek znalezionych w lodówce a dziś zrobił grube zaprowiantowanie na targu w Szybeniku. Jak nic, będzie uczta.

W mgnieniu oka cała załoga zameldowała się na deku. Jedni rozkładali stół . Inni już nieśli talerze, kubki, sztućce i inne utensylia na pokład. Kiedy już wszystko zostało rozłożone i każdy polał sobie ulubionego płynu, z wielkim namaszczeniem i przepasany w pasie ręcznikiem wynurzył się z zejściówki sam Waldi z parującym garem strawy.

- Drogie moje darmozjady – rozpoczął uroczystym tonem – choć kompletnie nie zasłużyliście na tak wykwintne danie, zlitowałem się nad waszymi plebejskimi żołądkami i zaserwuje wam najlepsze spaghetti z krewetkami. Śmiem twierdzić, iż w promieniu tysiąca kilometrów nie znajdziecie lepszego – zakończył, stawiając wieli gar na stole.
Choć nasz nadworny kucharz mówił w żartach, to muszę powiedzieć, że jak codziennie, znów przeszedł samego siebie. Teraz siedział i patrzył z zadowoleniem jak reszta załogi pałaszuje z radością jego dzieło.

- Waldi a ty? – rzuciła między jednym kęsem a drugim Ula.

- Ja jadłem w międzyczasie, poza tym muszę dbać o linię – co stwierdził poklepując się po swym wydatnym brzuchu.

- Nie musisz – odezwała się Ruda – moja mam zawsze powtarzała aby nie wierzyć chudym kucharzom – wszyscy się roześmiali.

Gdy już spałaszowali swoje dokładki, posprzątali naczynia, zrobiło się jakoś nieznośnie cicho.

Waldi, który się poczuł niekoronowanym mistrzem tej imprezy, walnął bez wstępów – Teraz Ula mów, oczywiście jeśli chcesz. Nie warto dusić w sobie złych wieści.

Widać było, że trochę to Ulę spłoszyło. Opuściła wzrok, ale już po chwili zaczęła powoli i cicho opowiadać.

- Dziś zadzwonił mój mąż, że zabrał wszystkie swoje rzeczy i się wyprowadza. – na chwilę zamilkła, ale po kilkunastu sekundach zaczęła opowiadać. O tym jak się poznali, jak razem pływali, zwiedzali świat. Jak się zmienił po kilku latach i jak to ujęła: "poszedł w biznesy".

Gdy skończyła, nikt się nie odezwał. Bo właściwie niewiele zostało do dodania. Nasz pokładowy szef kuchni zapatrzył się na niknący ląd po drugiej stronie zatoki.

- Wiesz, ja też jestem po rozwodzie. To nie koniec świata. Mam taką teorię, że jak ludzie są razem dostatecznie długo to znajdą tyle samo powodów by być razem co aby się rozstać. Widocznie, jego świat się zmienił a twój nie.  – zakończył Wladi.

- I jeszcze jedno. Jak ktoś nie chce być z tobą, to jest głupcem i na siłę go nie zatrzymasz.

Ula chwilę podumała i jakby z nową energią rzuciła w powierzę – O nie, moi drodzy, dziś nie będziecie katować mnie piwem czy jakimś apperolem. Na pohybel staremu capowi. Widziałam w lodówce małą buteleczkę Travaricy.

- Ta malutka ma półtora litra, ale jeśli jaśnie panna sobie życzy, to już przynoszę.

Długo jeszcze siedzieliśmy, popijając zacny trunek i rozmawiając o związkach, partnerach, zdradach i innych wzlotach i upadkach. Atmosfera wróciła do normy. Bo żeglarstwo to nie tylko plusk wody ale czasem i śpiew duszy.

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.