strona autorska
Robert S Węgrzyn

Bastiony

#życie #protest #ideały #konfrontacja #pis #opozycja

Powoli, delikatnie zaczęła ledwo muskać mokrym ręcznikiem zaschniętą krew. Bała się, że zacznie boleć jeszcze bardziej, choć od bólu fizycznego dużo bardziej bolała dusza. Gdy koleżanki namawiały ją na ten marsz była podekscytowana perspektywą słusznego protestu. Poczuła moc grupy. Chęć uczestnictwa w czymś słusznym i prawdziwym, szczególnie że z każdym dniem odczuwała coraz większą niechęć do ludzi władzy.  

**

Kolano bolało jak cholera. Z jednej strony nie chciał się przyznać nawet przed sobą, że ta baba uszkodziła mu kolano. Jednak okazywało się z każdą minutą, że trafiła precyzyjnie. Chłopaki krzątali się po szatni, przebierając się z mundurów w cywilne łachy. On siedział i czekał. Nie wiedząc, czy ma się zgłosić do lekarza, czy też odpuścić.

**

Wychowywali ją w poszanowaniu drugiego człowieka, jego odmienności i poglądów. Jednak od wielu miesięcy z ekranu swojego komputera spływał na nią brud i zakłamanie. Może jeszcze nie rozumiała tego świata do końca. Bo czy można rozumieć to wszystko mając siedemnaście lat? Jednak bardziej czuła niż wiedziała, że to co się dzieje wokół jest podszyte kłamstwem i hipokryzją.

**

Czuł mieszankę wściekłości i wstrętu do siebie, szefa ale i do tych bab, które same się pchały w nieszczęście. Same prosiły o guza.
- A ty co – usłyszał nad sobą – będziesz tu siedział i się modlił. Zrzucaj mundurek i do domu. Nikt Ci za nadgodziny nie zapłaci.
- Chyba coś sobie w kolano zrobiłem – odparł z niepewnością w głosie – chyba powinienem do lekarza.

**

Ręcznik zdążył się zaczerwienić od krwi. Tuż na granicy włosów, spod zaschniętego strupa, powoli zaczynał się wyłaniać paskudny siniak.  Miała nadzieję, że matka zajęta telewizją nie zauważyła w jakim stanie dotarła do domu. Miałam czapkę – pomyślała. Pewnie matka nawet nie zwróciła uwagę na  jej powrót.

**

Na SORze zastał totalny młyn. Poznał kilku znajomych z jednostki. Za prowizorycznym parawanem opatrywali demonstrantów. Było ich znacznie więcej. Usadowili go na krześle przy wejściu i kazali czekać na swoją kolej. Przyszło mu do głowy, że to taki szpital polowy XXI wieku a łapiduchy opatrują i jedną i drugą stronę. Czekając, z nudów sięgnął po telefon. Napisał krótko – Trochę oberwałem. Będzie dobrze. Przyjadę trochę później, nie martwcie się.

**

Emocje zaczęły opadać. Pozostawiając gorzki smak porażki a właściwie to bardziej bezsilności. Zaczęła sobie przypominać jak stała wraz z koleżanką naprzeciw przeźroczystej tarczy, nie mając gdzie uciekać a z drugiej strony pędziło na nich kilku zamaskowanych skurwieli z pałkami teleskopowymi. Jeszcze przez moment miała nadzieję, że policja się rozejdzie, rozsunie tarcze i ochroni ich przed bandytami. Jednak nic takiego się nie stało. Bandyci okazali się być z tej samej drużyny co niemi i beznamiętni funkcjonariusze ukryci za swymi wypolerowanymi tarczami.
W pokoju zabrzęczał telefon matki. Dobiegło ją skrzypnięcie kanapy.

**

- Nie spiesz się – przeczytał – a najlepiej to już zacznij szukać sobie jakiegoś lokum bo tu nie masz po co wracać. Nie chce być z facetem, który leje własną córkę.

Warszawa 30.11.2020

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.