strona autorska
Robert S Węgrzyn

Przeprowadzka

#życie #jacht #morze #rejs #relacje #kobieta #wychowanie

- Najpierw Neptunowi – zaordynował Andrzej skrobiąc się po prawie łysej głowie.

Powoli czerwień nieba przechodziła w ołów dusznego mroku. Butelka Travaricy i sześć szklanek rozbłysło wraz ze światłem zapalonej latarki czołowej, którą Jerzy usilnie próbował zamontować pod bimini. Jakoś tak już jest, że na morskich jatach, oświetlenie kokpitu nie jest prostą sprawą. Na wyczyny gimnastyczne Jerzego patrzyłem z niepokojem. Prawie siedemdziesięcioletni gość wspinający się po stoliku na deku może być powodem wielu zmartwień i problemów. Okazało się jednak, że Jurek poradził sobie doskonale. Jak na swój wiek, poruszał się wyjątkowo żwawo i pewnie.

- No panowie – zaczął nasz latarnik, gdy już usadowił się przy stoliku – wypijmy za tą starczą eskapadę.

- Ja tam nie czuję się staro – rzuciło oburzony Andrzej – Póki człowiek jeszcze może podnieść szklankę i pamięta co z nią zrobić, stanowczo należy jeszcze do młodziaków w średnim wieku.

Po słowach Andrzeja, popatrzyłem na pięciu starszych panów, którzy wciąż twierdzili, że życie należy do nich. To prawda, że każdy z nich był gdzieś koło siedemdziesiątki, ale z drugiej strony, poznałem wielu dużo młodszych, którzy przy nich wyglądali na umarlaków. Mimo wieku, w każdym z nich palił się ogień życia i bujał jak w hutniczym piecu.

- Te kapitan, nie rozmyślaj tylko łykaj – wyrzęził swoją chrypką Andrzej i stuknął szklanką w moją.

- Skipper – poprawiłem go – do kapitana jeszcze trochę mi brakuje – odrzekłem i wypiłem ziołowy napój.

- Skoro masz prowadzić tego potwora i nas nie potopić to masz być kapitan a nie jakiś skipper. – orzekł głosem nieznoszącym sprzeciwu Jurek.

Pierwszy wieczór na jachcie ma swoje prawa. W powietrzu wisi ekscytacja przed zbliżająca się przygodą. Nierozpakowane bagaże, czekają spokojnie na swoją kolej. Ważniejsze jest zintegrowanie się z pozostałymi członkami załogi. Wczucie się w klimat żagli. Nasz jacht nie był wyjątkiem. Tuż obok, na kolejnych jednostkach, odbywał się identyczny rytuał. Ludzie siedzieli na deku i zwykle przy jakimś trunku, starali się poznać resztę załogi oraz zaplanować najbliższe dni.

- No chłopaki – odezwał się rubasznym głosem Andrzej – kroi się niezły męski wypad. My z Jurkiem już od tygodnia pływamy, ale poprzednia ekipa była drętwa jak nieboszczyk na weselu.

Rzeczywiście Andrzej i Jurek mieli już wracać, gdy okazało się, że są wolne miejsca na kolejnym rejsie a im się nigdzie nie spieszyło.

- Który to twój rejs? – spytałem Andrzeja, wiedząc że od lat pływa z firmą.

- Jakoś dokładnie nie liczyłem – odparł – Mam taką zasadę, ze jak się uzbiera w słoiku na tipy odpowiednia sumka to zamykam kramik i pędze popływać w Chorwacji. Jednak tak lekko licząc to chyba piętnasty albo szesnasty.

- I do tej pory nie zrobiłeś papierów? – Spytałem lekko zaskoczony.

- Ja jeżdżę tu odpocząć a nie użerać się z takimi bandami jak nasza – odparł szczerząc zęby – A tym razem udało mi się wyciągnąć Jurka, który całe życie latał a teraz chyba przyszedł czas na pływanie – zakończył klepiąc przyjaciela po plecach.

- No i się chyba przekonałem – stwierdził Jurek – tylko myślałem, że tu więcej babeczek pływa.

- Ehhhh, ty o jednym – skwitował Andrzej.

Widać było, że Jurek nie zwrócił uwagi na docinek kolegi i jakoś tak posmutniał. Zapatrzył się gdzieś w horyzont, jakby coś sobie przypomniał. Widać było, że coś go gryzie i chyba chętnie by o tym powiedział.

- No dobra Jurek -zacząłem ostrożnie obserwując jego reakcje – Coś chyba siedzi Ci na duszy?

Wydawał się osobą bardzo bezpośrednią i otwartą, więc miałem nadzieję, że wyrzuci z siebie tą zadrę.

- Od roku chodzę trochę jak we mgle – zaczął – Odkąd zmarła Gosia nie mogę znaleźć sobie miejsca. W domu wszystko mi o niej przypomina. Zastanawiałem się nawet czyby się nie przeprowadzić. Po prawie czterdziestu latach razem, nagle jej zabrakło. I cholera, z czasem jest jeszcze gorzej. Dałem się namówić Andrzejowi, choć nie przepadam za wodą, ale miałem nadzieję, że trochę oderwę głowę.
Zapadła niezręczna, ale chyba potrzebna cisza. Pierwszy odezwał się Andrzej – Będzie dobrze. Już ja ci urządzę resztę twego nędznego żywota. Bo po to ma się prawdziwych przyjaciół – zakończył podnosząc szklankę – Za resztę naszych dni, co by były jeszcze lepsze niż te za nami.

Wszyscy podnieśli szklanki, bo nie wypadało nie wypić takiego toastu. Andrzej zauważył kontem oka jak Marcin wstał i ruszył ku zejściówce.

- Jak do toalety to w marinie chodzimy do kibelka w marinie – Stwierdził Andrzej głosem znawcy – Bo potem pływa to między jachtami.

- No nie wiem czy doniosę – Odparł z niepewną miną Marcin. Nie wiedząc co ma zrobić.

- Próbować trzeba – odparł Andrzej, wskazując trap – Ty coś o tym wiesz Jurek, nie?

- Oj tam, oj tam … raz się zdarzyło – rzucił z przekąsem Jurek.

Marcin, niewiele myśląc, ruszył w kierunku toalet. Reszta ekipy zaczęła się domagać wyjaśnień w sprawie intrygującego wypadku. Jurka nie trzeba był długo prosić.

- Obudziłem się z nieodpartym przekonaniem – zaczął – że czas na dwójkę i wiedziałem że stanowczo to czas najwyższy. Niewiele myśląc, boso i w piżamie wyskoczyłem z koi. Mając w pamięci słowa tego żandarma – pokazał na Andrzeja – wiedziałem, ze muszę pokonać ponad sto metrów a ciśnienie rosło. Druga sprawa, to szybki chód i spinanie pośladków też nie idą w parze. Schodząc z pomostu na ląd, musiałem zrobić większy krok … i się stało. Znaczy sie … wyleciało – bez żadnego zażenowania stwierdził Jerzy – ale to nie koniec, bo wypadając przez nogawkę piżamy upadło wprost pod moją stopę będącą w zamaszystym ruchu. Skończyło się tym, że wyciąłem orła tak, że zobaczyłem wszystkie gwiazdy. O i taka to przygoda – zakończył z poważną miną.

- No i trzeba było – dodał Andrzej z rechotem – zrobić pranie i posprzątać na pomoście.

Gromki śmiech z naszego pokładu był słyszany chyba w całej marinie.

Puk, puk. Pukanie w kadłub ledwo było słyszalne. Przy naszym trapie stały cztery panie w słuszny wieku.

- Czy można się przyłączyć do wesołej kompani? – Spytała tleniona blondynka i nie czekając na odpowiedź weszła na pokład. Za nią sznureczkiem podążyła reszta.

- Zapraszamy - wydudnił rozbawiony Andrzej.

- My z jachtu obok – z lekką nieśmiałością w głosie odezwała się wysoka, dobrze zakonserwowana brunetka – Skoro u was tak wesoło, to chętnie się przyłączymy a na znak przyjaźni przyniosłyśmy wino – zakończyła, stawiając na brzegu stolika cały karton butelek.

- No i to się nazywa kultura – orzekł Jurek, ustępując miejsca nowoprzybyłym i ruszył po szkło pod pokład.

***

- Pomogę ci – rzucił Jurek, gdy zobaczył jak znoszę pozostałości po imprezie pod pokład. Reszta towarzystwa, zmęczona wieczornym balowaniem,  już smacznie spała w swoich kojach.

- A ty czego nie śpisz? – spytałem.

- Już od wielu lat, sypiam raczej mało - odrzekł ale widziałem, że coś go męczy i chce pogadać.

- No dawaj – rzuciłem zachęcająco, wiedząc, ze Jurek nie lubi owijać w bawełnę.

- Bo … - zaczął, starannie dobierając słowa – Jedna z tych naszych sąsiadek …

- Spodobała się, co? – rzuciłem zniecierpliwiony.

- Jakieś sześćdziesiąt lat temu – stwierdził, szczerząc zęby.

- Że co? – spytałem zamurowany odpowiedzią.

- Na początku jej nie poznałem. Wiesz, tyle lat. Człowiek się zmienia. Jednak gdy zaczęliśmy rozmawiać to od słowa do słowa i nagle uświadomiliśmy sobie, że kiedyś, dawno temu … wydaje się jakby na innej planecie … zakochaliśmy się w sobie. Niestety, ona wyjechała i jeszcze przez jakiś czas pisaliśmy do siebie ale potem jakoś się urwało.

- No to chyba dobrze? – spytałem.

- Cholernie dobrze, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że chciałbym … - widać było, że szuka odpowiedniego słowa – chciałbym przeprowadzić się na tamten jacht – wystękał wreszcie, przestępując z nogi na nogę jak podlotek.

- A co dama na to?

- Ona, znaczy Aśka bardzo by chciała ale wiesz … przyjechałem tu z Andrzejem, a właściwie on mnie tu przywiózł i nie wiem czy powinienem?

- Jurek – zacząłem z namysłem – ile ty masz lat? Jak jest twoim dobrym przyjacielem to zrozumie i jeszcze da ci kopa na drogę – zakończyłem uśmiechając się szyderczo.

Siedział przy zejściówce i milczał. Zrobiłem jeszcze kilka kursów pod pokład znosząc szklanki, talerzyki i zbierając puste opakowania. Wreszcie się odezwał – Zostaw te worki ze śmieciami, jutro wyniosę. – wydukał powoli – Jutro się przeprowadzę. – rzucił stanowczo - Myślę, że to moje życie i Andrzej zrozumie a jak nie to jego problem – zakończył buńczucznie.

- Już im zazdroszczę – stwierdziłem, nalewając sobie i Jurkowi  ostatniego drinka – bo w wesołych opowieściach nikt cię nie zastąpi – dodałem stukając się szklankami.

***

Cisza w marinie to zwykle coś osobliwego. Przez cały dzień jest gwarno i hałaśliwie. Dopiero późną nocą, gdy załogi padną po wieczornym balowaniu zapada niesamowita cisza, której zwykle nikt nie słyszy bo trzeba mieć dużo samozaparcia, by nie popłynąć z resztą ekipy w baletach. Siedziałem z pustą szklanką w dłoni i rozmyślałem o Jurku i Aśce. Jak to jest spotkać swoją miłość sprzed sześćdziesięciu lat? Aż trudno w to uwierzyć. Nocny krzyk mewy wyrwał mnie z zadumy i nakazał udać się szybciutko do koi bo jutro nowy dzień i nic nie stoi na przeszkodzie, aby był  to kolejny dzień cudów.

Warszawa 15.03.2021

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.