strona autorska
Robert S Węgrzyn

Bakcyl

#życie #jacht #morze #rejs #relacje #kobieta #sensacja

Chrzanić się zaczęło jeszcze na Zatoce. Stary opal przy szóstce kładł się na lewą burtę a nieoznakowana nieszczelność bulaja, beztrosko uzupełniała wodę w zenzie, co przy zepsutej pompie wymuszało ciągłe machanie ręczną wajchą na deku. Choć były też pozytywy. Im więcej wody w zenzie tym stabilniejszy stawał się jacht. Majowy wiatr nie rozpieszczał, co rusz przynosząc lodowate krople deszczu, które uparcie próbowały się zamustrować za kołnierzem sztormiaka.

- Ktoś kawę? – spytał Piękny, którego ksywa przy tej pogodzie nijak nie korespondowała z jego wyglądem.

- Zrób wiadro – odparł Czarny, wiedząc, ze przed wszystkimi ciężka, zimna noc.

Północna fala co rusz zalewała pokład. Ciągłe omywanie gumowców, powodowało nieprzyjemne odczucie zimna w stopach. Czarny nie cierpiał takiej pogody, ale gdy się powie A trzeba powiedzieć B. Obiecał rejs na trzydziestolecie pierwszej wyprawy. Po prawdzie, z pierwszej ekipy udało się zebrać tylko pięciu chłopa ale to i tak dużo. Na pierwszym rejsie było ich siedmiu i właściwie nic nie wiedzieli o morzu. Dziś, trzech ze starej ekipy pływało regularnie. Reszta też nie odpuściła, ale bawiła się w żeglarstwo raczej rekreacyjnie.

- Przydał by się automat – rzucił spod kaptura Czarny, wzdychając do współczesnych jachtów wyposażonych w maszynerię, która potrafi sama utrzymać kurs.

- Załóżcie pierwszy ref i spadajcie pod pokład -zaordynował – Nie ma sensu żebyśmy wszyscy marzli i mokli.

Chłopakom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pomidor z Dzikim złapali za bom a Mandaryn zaczął się powoli przesuwać wzdłuż burty do windy fałowej. Po kilkunastu minutach i kilkudziesięciu niecenzuralnych tekstach łódka przestała iść w tak dużym przechyle. Okazało się, ze ten ruch wystarczył by napływ wody do jachtu całkowicie ustał.

Tuż przed północą za rufą został Hel i oficjalnie piątka przyjaciół wyszła na Bałtyk.

- Dobra chłopaki – zaczął Mandaryn luzując Pomidora za sterem – pociągnę z dwie godzinki a wy ustalcie, kto następny.

Wiatr jakby lekko osłabł a do tego wreszcie przestało padać, jednak temperatura spadła do dwunastu stopni. Dziki z namaszczenie zaczął przygotowywać kawę na nocną wachtę, napełniając dwulitrowy termos czarnym naparem. Reszta zaczęła zrzucać sztormiaki i mościła koje na nocny odpoczynek.

Czarny, poczuwając się do funkcji kapitana, zaordynował bez żadnych ustaleń – Ja biorę następną wachtę a potem może Dziki posiedzi?

- Nie ma problemu – rzucił Dziki – rozzuwając swój śpiwór. – A po mnie obudzę Pomidora – rzucił, wykrzywiając się do rumianego kolegi.

***

Klaus, jak co dzień, rozsiadł się przed całą ścianą monitorów, rozpoczynając kolejną, ośmiogodzinną zmianę. Już prawie pięć lat, jego praca polegała na pochłanianiu kilku książek w tygodniu i teoretycznie, obserwowaniu tego co dzieje się na ekranach dziesięciu monitorów. Już w pierwszym miesiącu pracy, zrozumiał, że tu się nic nie dzieje. Friedrich-Loeffler-Institut, był placówką naukową na wyspie Remis. Od ponad stu lat, zajmował się wszelakimi paskudnymi rzeczami. Wirusy, baterie, choroby i inne badziewie. Kiedy zaczynał pracę, miał lekkie obawy, jednak gdy poznał system zabezpieczeń, zrozumiał że mu nic nie grozi i prawdopodobieństwo, że może coś złapać jest różne zero.

- Jak tam twoja stara - odezwał się zza pleców Klausa  Ivan.  Od pewnego czasu, kolega z obchodów wpadał do niego na kawę po obejściu całego terenu.

- A dzięki, dobrze. Wyobraź sobie, że wymyśliła remont kuchni i od dwóch dni wybiera kafelki. W tym tempie mogę być spokojny do następnej zimy – dodał Klaus i razem z Ivanem roześmiali się głośno.

- Stawiaj smołę – dodał rozbawiony Ivan – bo jeszcze muszę sprawdzić jedną rzecz.

Gdy obaj zasiedli za zdezelowanym, stalowym biurkiem, Ivan sprawiał wrażenie zamyślonego.

- Co tam stary cię trapi? – spytał Klaus.

Ivan, jakby obudzony ze snu w pierwszej chwili nie zrozumiał pytania kolegi. Gdy się już poskładał rzucił krótko – Mógłbyś mi poszukać odcinka C-12 z poprzedniej nocy?

- Pewnie – rzucił Klaus, obracając się do pulpitu sterowania – a co się dzieje?

- Hmm … - zaczął Ivan - … pewnie nic, ale znalazłem nacięte ogrodzenie. Może to tylko jakieś uszkodzenie ze starości ale jakoś mnie to męczy.

***

Ból wreszcie ustał. Uczucie wbijanych igieł spowodowane lodowatą wodą też jakby ustawało. Od dłuższego czasu nie był w stanie ostro widzieć. Zmniejszanie się ilości światła mogło być zmrokiem ale równie dobrze, mogło być wywołane jego stanem. Nagle, bez żadne ostrzeżenia cały ból przeszedł. Ciało przestało drżeć. Poczuł błogość i niczym się już nie martwił. Odpływał, dosłownie i w przenośni. Świat stawał się co raz ciemniejszy aż całkiem zniknął. Nic już nie istniało.

***

Wczesnym rankiem Dziki, starym zwyczajem zakrzyknął zza steru – Ląd na horyzoncie.

Rzeczywiście, z pooranej mgły zaczął wyłaniać się Borholm.  Płaskie, wschodnie wybrzeże, zieleniło się w pooranym słońcu. Po wczorajszych deszczach nie zostało nawet śladu. Delikatna czwórka popychała opala na pojedynczym sztakslu.

- Jajecznica? – padło pytani spod pokładu. Wielogłosowy pomruk zadowolenia oznaczał, że nie było sprzeciwu a nawet ogólna aprobata. Stary, wysłużony kardan, na którym wisiała kuchenka, skrzypiał na każdej fali, ale taki to już urok starych, drewnianych jachtów.

- Stajemy na Borholmie? – spytał Mandaryn, wychodząc na pokład rozczochrany i zaspany.

- Myślę, że lepiej pociągnąć dalej. Znam w Niemczech fajną małą marinkę gdzie dają zawaliste piwo.

- I tu mnie przekonałeś – odparł Mandaryn i rozziewał się pełną paszczą.

- Kiedyś, znajomy mi pokazał Stahlbroke i bywam tam często – odparł Dziki.

- Ja, ja – doleciało spod pokładu. Czarny z nad jajecznicy dodał – Znam, znam, słusznie prawisz Dziki.

Na małej fali i słabym wietrze, opal niemiłosiernie skrzypiał. Coś co jeszcze wczoraj było przyjemną muzyką, po dobie w morzu zaczynało denerwować. Czarny wiedział, że jeszcze trochę czasu i człowiek się przyzwyczai do tego stopnia, że nie będzie zauważał tych dźwięków.

- W nocy mi dziobowe przerywało – orzekł rzeczowo Pomidor sadowiąc się na deku.

- No to nie opowiadaj, tylko właź do nory i napraw. – skwitował Dziki.

- Po śniadaniu – odpowiedział Pomidor – na pusto nie robię.

***

- Panie komendancie, już to mówiłam. – z lekkim zniecierpliwieniem powtarzała korpulentna blondynka – Wczoraj mój mąż poszedł na ryby i od tego czasu go nie widziałam. Mieszkamy na Rimes. Przyjechaliśmy tylko na parę dni bo ten mój głupek się uparł, że tu najlepiej ryby biorą. Zawsze wracał nad ranem, ale dziś nigdzie go nie mogę znaleźć.

- Może poszedł do baru i odsypia nocne pijaństwo w jakimś rowie? – rzeczowo spytał komendant policji w Gristow.

- To nie mój chłop. – skwitowała blondynka – On jak idzie na ryby to nic innego nie istnieje. Może jakby przyjechał z kolegami, ale on był sam.

- Dobrze – zakończył komendant – wyśle patrol, żeby sprawdził nabrzeże Remis. Może coś znajdą.

***

- Zrzucamy szmaty – rzucił Czarny zza steru i odpalił starą dobrą Pente. Silnik stęknął ale zaskoczył. Jak na swój wiek pracował w miarę równo. Mandaryn i Dziki uwinęli się z żaglami w kilka minut. Słońce wisiało już nisko nad horyzontem. Wewnątrz zatoki morze wypłaszczyło się prawie całkowicie.

- Pięknie tu - rzucił Mandaryn, przyglądając się wyłaniające się po lewej wyspie.

- Czarny, kręć w lewo – krzyknął Pomidor, układający na dziobie foka. – coś dużego mamy na kursie -rzucił Pomidor i zainteresowaniem zaczął się przyglądać czemuś przed dziobem.

- To człowiek – krzyknął stojąc tyłem do wszystkich. – Trup … już zaczął puchnąć – dodał nie odwracając się.

- Nie mogę w lewo, za płytko – krzyknął Czarny i wykręcił w prawo na burt.

Zwłoki znalazły się niecałe dwa metry od burty. Sina, brodata twarz patrzyła niewidzącymi oczami ku niebu.

- Zostawmy go, już mu nie pomożemy a cholera wie co policja znajdzie – skwitował Mandaryn – Idę na radio, wezwać służby. Zszedł do kajuty i zaczął wywoływać straż wybrzeża. Nim skończył wyjaśnienia, na południe od opala pojawiła się policyjna motorówka.

- Już płyną – stwierdził, wychodząc na pokład.- Trochę się tylko zdziwiłem, bo powiedzieli, że mamy się nie zbliżać do zwłok. Wszyscy ze zdziwieniem popatrzyli po sobie. W ciągu kilkunastu minut, biała łódź motorowa dotarła na miejsce znaleziska. Najdziwniejsze jednak było to, że cała obsada była ubrana w jakieś kosmiczne skafandry i strasznie się cyrgolili z podjęciem topielca.

- O co tu chodzi? -Spytał, jakby trochę retorycznie Dziki.

- Dowiemy się w marinie – uciął rzeczowo Czarny.

Nim podali cumy, zauważyli dwóch niemieckich policjantów czekających na zejściu z pomostu.

- Dzień dobry panom – zaczął po angielsku jeden z mundurowych – a właściwie dobry wieczór.

- Nie wiem czy dobry – rzucił Czarny – gdy znajduje się topielca.

- No tak  - lekko zmieszany, potwierdził jedne z policjantów. – Prowadzimy śledztwo w sprawie osoby, która znaleźliście na wodzie i musimy was przesłuchać.

- Nie ma problemu – odparł Czarny, kładąc trap na rufie.

Policjanci poszli dopiero po 2 godzinach, wypytując o każdy szczegół, włącznie z tym kiedy wypłynęli z Gdyni. Chłopaki zdążyli się w międzyczasie ogarnąć i z utęsknieniem czekali by pójść do knajpy na dobrą kolację i piwo.

***

Rudolf Hanke, swoim codziennym zwyczajem, od czasu gdy przeszedł na emeryturę w wieku czterdziestu lat, leżał na swoim leżaku  z puszką piwa w ręku i gapiła się na zachodzące słońce. Z leniwego błogostanu wyrwała go komórka leżąca na stoliku.

- Hanke – rzucił zniesmaczony i lekko poirytowany. Po chwili, gdy wysłuchał osoby dzwoniącej, rzucił już całkiem innym tonem – Już jadę.

***

- Puść mi to jeszcze raz – poprosił Ivan, gapiąc się na pierwszy ekran na lewo od konsoli.

- To na dole to godzina i data? Tak? – dopytywał.

Klaus, bez żadnej ekscytacji, nie odrywając wzroku od książki wydał dźwięk, który można było przyjąć za potwierdzenie. Trochę go wkurzało, że Ivan uparł się na przeglądanie nocnych zapisów, gdy on miał naprawdę dobry kryminał.

- Choć popatrz – odezwał się znów Ivan, szturchając Klausa w ramię.

Lekko się ociągają, ze znudzonym wzrokiem spojrzał na ekran. W prawym dolnym rogu, tuż przy ogrodzeniu coś się ruszało aby za chwilę pobiec w stronę wody.

- Pewnie jakieś zwierzę – skwitował głosem znawcy – pełno się tego tu kręci – dodał znudzony.

Ivan kliknął dwa klawisze na konsoli i pokazał palcem na ekran – Popatrz teraz – odrzekł tryumfalnie – to nagranie z kamery wewnętrznej piętnaście sekund wcześniej.

Dokładnie, przez sam środek ekranu, jakieś niewielkie zwierzę pędziło w stronę ogrodzenia.

- Ja pier … - nie dokończył Klaus i złapał za telefon.

- Tu Klaus z ochrony – rzucił służbowo – czy mogę rozmawiać z profesorem Shantegom? Tak, tak poczekam … - dodał po chwili.

- Nie wiem co to jest – dodał w stronę Ivana, czekając na połączenie – ale coś czuję że będzie dym.

***

- Czas zgonu? – rzeczowo spytał Hanke małego łysego patologa. Wykafelkowane prosektorium raczej nie było przystosowane do sekcji tak dużych organizmów jak człowiek, ale po małym przemeblowaniu udało się jakoś pomieścić topielca.

- Trudno ustalić precyzyjnie, bo ciało w zimnej wodzie zachowuje się trochę niestandardowo, ale szacuję że pomiędzy trzecią a czwartą w nocy.

- Jakieś obrażenia? – dopytywał Hanke.

- Tylko pogryziona lekko łydka, ale od tego się nie umiera – dodał patolog z widocznym zakłopotaniem w głosie.

- Coś we krwi? – śledczy wypalił kolejne pytanie.

- Będzie wiadomo za godzinę – wyskrzeczał mały człowieczek  wykrzywiając usta.

Hanke wyszedł z zimnego prosektorium bezpośrednio na wewnętrzy dziedziniec instytutu. Mimo połowy maja, wiatr był nieprzyjemnie zimy i smagał niemiłosiernie twarz. – W tym prosektorium było chyba cieplej – pomyślał. Jednak jego głowę zajmowała sprawa topielca. Przez ponad piętnaście lat, zajmował się prawie wyłącznie sprawami związanymi z instytutem. Parę razy zdążyło się, że jakiś nieogarnięty pracownik spowodował jakieś zarażenia kogoś bliskiego. Były też przypadki niepoprawnej utylizacji odpadów z instytutu. Jego wykształcenie biologiczne i magisterka z prawa, pozwalały mu dość szybko zażegnać ewentualne problemy. Tym razem, mimo tego, że był już na emeryturze, komendant policji zadzwonił najpierw do niego.

- Co tym razem? – pomyślał i zaczął się zastanawiać, czy przez przypadek nie powiedział tego na głos.

- Pan się nazywa Hanke? – wysoki, mężczyzna z lekką nadwagą wyglądał na strażnika.

- Tak – odrzekł – w czym mogę pomóc? – spytał zaciekawiony.

- Profesor Shantego, powiedział, że znajdę pana w okolicach prosektorium – odrzekł szczerząc zęby.

- A co ten stary cap ma wspólnego z tym przypadkiem – Spytał Hanke kąśliwie. Znał doskonale profesora i zdawał sobie sprawę, ze wielokrotnie ratował mu dupsko po różnych incydentach, jak nazywał je profesor. Prywatnie darzyli się jednak czymś w rodzaju męskiej, szorstkiej przyjaźni.

- Pan profesor – z lekkim zażenowaniem zaczął strażnik – powiedział abym panu coś pokazał.

- No to prowadź – zaordynował Hanke z lekkim zaciekawieniem – Jak masz na imię?

– Klaus, proszę pana.

- Rudolf – rzucił Hanke, wyciągając dłoń w kierunku strażnika.

Gdy dotarli do pokoju monitoringu, Ivan już miał przygotowane całe przedstawienie i bez żadnych wstępów zaczął pokazywać nagrania i je opisywać. Hanke słuchał i analizował. Kolejny klocek wylądował na swoim miejscu w całej układance.

- Dziękuje panowie, bardzo pomogliście w dochodzeniu – służbowo odezwał się Hankę i bez żadnych dalszych wyjaśnień wyszedł na zewnątrz.

- Na czym teraz testujecie - rzucił krótko do telefony, gdy już się upewnił, że nikt nie słucha.

- Na fretkach? – ze zdziwieniem rzucił do słuchawki. – Możecie policzyć te swoje …  – przerwał na chwilę by przypomnieć sobie jak naukowcy nazywali obiekty badań – … przykłady?

- Dobra czekam – rzucił i się rozłączył.

***

Panowie, za spotkanie – wyrzucił z siebie Czarny podnosząc kufel złocistego napoju. Wszyscy stuknęli się kuflami i z radością zaczęli sączyć zacny trunek. Nim zdążyli upić większy łyk, w drzwiach knajpy pojawiło się czterech osobników ubranych w zielone kombinezony. Jeden z przybyłych, wskazał ich stolik palcem.

- Panowie pójdą z nami – odezwał się niewielki mężczyzna w kombinezonie.

Chłopaki popatrzyli po sobie ze zdziwieniem, jednak nim zdążyli zaprotestować, mały człowieczek wyjaśnił – Chodzi o tego topielca. Jeśli nie pójdziecie dobrowolnie, będziemy zmuszeni was aresztować.

Pierwszy zareagował Czarny – panowie, chyba nie mamy innego wyjścia. Potraktujmy to jako kolejną przygodę.

- Ale piwo biorę za sobą – rzucił Mandaryn przyciskając kufel do piersi – czym nieco rozładował atmosferę.

Wszyscy zostali przewiezieni do białego, zimnego pomieszczenia w jakimś ośrodku ogrodzonym drutem kolczastym. Po kilku minutach pojawił się wielki gość z miną, która mówiła, że nie warto z nim zadzierać.

- Nazywam się Rudolf Hanke – zaczął – Znajdujecie się tutaj dla waszego bezpieczeństwa. Znajdujemy się w instytucie zajmującym się chorobami zakaźnymi i wygląda na to, że mogliście mieć kontakt z człowiekiem pogryzionym przez jedno ze zwierząt, które niestety uciekło z laboratorium.

- A czułem żeby go nie ruszać – szepnął Mandaryn.

- Po angielsku albo po niemiecku – szczeknął Hanke.

- Kolega tylko stwierdził, że cieszy się, że nie podebraliśmy go na pokład. – wyjaśnił Czarny.

- Jeśli tak, to macie szczęście – odparł Hanke – Jednak będziemy musieli wam zrobić badania krwi dla pewności.

Cała procedura trwała ponad trzy godziny. Na koniec zostali odwiezieni na swój jacht.

- Polubiłem tego Hanke – stwierdził Mandaryn, otwierając pierwsze piwo ze skrzynki stojącej na deku. Inni poszli jego śladem. Rudolf Hanke okazał się spoko gościem. Gdy wyjaśniło się, że nic im nie grozi, kazał odwieźć ich na jacht i dorzucił skrzynkę przedniego piwa.

- To co? Za cudowne ocalenie – zaproponował Czarny. Wszyscy stuknęli się butelkami – I powiem wam – dodał – że chyba jednak będę już omijał tę marinę.

- No i tym razem, chyba serio za cudowne ocalenie – dodał Dziki.

- Jutro lecimy na północ – dodał – Już lepsze zimno i wiatr niż jakiś zjadliwy bakcyl.

Warszawa 15.06.2021

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.