strona autorska
Robert S Węgrzyn

MELDUNEK

#biurokracja #życie #pisanie #wojsko #problem

- Książeczka!

- Jaka książeczka? Nijak  nie mogłem skojarzyć o co chodzi matronie okupującej skrzypiące krzesło za kontuarem z płyty meblowej pamiętającej wczesne czasy towarzysza Gierka.

- Wojskowa, panie. Wojskowa. Bez tego pana nie wymelduję - z ust matrony zaczęła kruszyć się kaszmirowa szminka. No może przesadzam ale niewiele brakowało.

- Ja, nie mam książeczki wojskowej. No kiedyś miałem … -  zacząłem się tłumaczyć jak szczeniak - Ostatni raz widziałem ją z dziesięć lat temu. Czy to konieczne? A nie da się tak bez książeczki? - z nadzieją, zacząłem zmieniać głoś na bardziej przyjazny.

- Wymeldować ewentualnie pana mogę – łaska opanowała tembr głosu urzędniczki.

Kamień spadł mi z serca – Może się uda – pomyślałem – przecież specjalnie po to przyjechałem z Warszawy do Rzeszowa.

- Wypełni pan ten druczek i pójdzie z nim do pokoju czternaście, a jak zweryfikują to wróci pan do mnie po potwierdzenie – matrona za ladą machnęła swoja tlenioną blond szopą i zaczęła coś gryzmolić w papierach, jakbym nigdy nie istniał.

Po spędzeniu dwóch godzin w różnych pokojach wróciłem do blond divy.

- Chyba mam już wszystko – powiedziałem, kładąc stosik papierków na ladzie.

- Nie ma pan książeczki wojskowej – z wyższością w głosie i złowieszczym grymasie na wytynkowanej twarzy odpaliła matrona.

- Ale przecież, pani mówiła …

- No już dobra, znaj pan dobre serce urzędnika państwowego – matrona szczytowała.

W niespełna dziesięć minut później posiadałem upragniony świstek, choć jego format w niczym nie odzwierciedlał trudów pozyskania. W mej dłoni tkwił papierek formatu pocztówki ale wtedy wydawało mi się, że posiada moc bomby atomowej.

Nie podejrzewałem, że to tylko preludium do klasycznej tragedii, niekonwencjonalnie w więcej niż trzech aktach.

***

Stołeczny ratusz dzielnicy prezentował się o niebo współcześnie od szarych murów urzędu na Podkarpaciu. Wszędzie marmury, szkło i fikuśne oświetlenie wymuszały w człowieku poczucie skruchy i uniżoności. Kontem oka dostrzegłem zewnętrze stalowo-szklane windy. Po prostu Wersal.

Nacisnąłem przycisk celem pobrania numerka, jak głosiła tabliczka informacyjna. Z cichym zgrzytem, maszyna wystawiła mi papierowy język zapaćkany czarnym tuszem, skojarzyła mi się natychmiast z ołówkami kopiowymi, które po poślinieniu zmieniały się w długopis. Numer C246 - przeczytałem. Spojrzałem na tablice informacyjne. Aktualnie obsługiwany numer nie przekroczył drugiej setki. Szybko przeliczyłem, iż cztery okienka razy pięć minut na petenta, sześćdziesięciu petentów to daje … Jakieś półtorej godziny. Nieźle – pomyślałem – i wyszedłem zapalić by ukoić rozedrgane myśli.

Po odsiedzeniu dwóch godzin, które w tej sytuacji wydawały się wiecznością, ujrzałem swój numerek błyskający nad stanowiskiem numer trzy.

- Dzień dobry. Chciałem się zameldować. – nauczony perypetiami w Rzeszowie, uwaliłem uśmiech numer sześć, celem podniesienia poziomu życzliwości.

- Dowód, odpis z ksiąg wieczystych, akt notarialny i książeczka wojskowa. No i dokument wymeldowania. – stanowczo muszę potrenować tą szóstkę, bo wielka mamuśka za szybą z niewzruszona twarzą wycelowała we mnie swój nadmiarowy biust wachlując posklejanymi rzęsami.

- Czy ta książeczka wojskowa to koniecznie musi być? Przecież za parę miesięcy będziemy mieli zawodową armie. – z nadzieją w głosie zagadnąłem urzędniczkę, podając jednocześnie stosik innych dokumentów.

- Musi, takie przepisy. Ja nie jestem od tego by się zastanawiać czy to logiczne czy nie – warknęła  – a poza tym wypis musi być aktualny. O i wymeldowanie jest już nieaktualne.

Zbaraniałem – Jak to nieaktualne? Przecież to potwierdzenie, że się wymeldowałem, zawsze powinno być aktualne – zdziwienie w moim głosie chyba lekko rozdrażniło urzędniczkę.

- A skąd mam wiedzieć, że się pan już gdzieś nie zameldował. Weźmie pan formularze z Informacji przy wejściu a potem uzupełni pozostałe dokumenty to ewentualnie się zastanowimy nad tym wymeldowaniem – mamuśka przysiadła na obrotowym krześle, które głośnym zgrzytem zaprotestowało przeciw nadmiernemu obciążeniu.
Nad okienkiem zapalił się kolejny numerek.

Z głupią miną i kompletnie rozbieganymi myślami przystanąłem na środku korytarza. To jakaś paranoja – wymruczałem pod nosem.

Gdy wróciłem do domu, w mej głowie skrystalizował się chytry plan. Zadzwonię do WKU w Rzeszowie i poproszę by przesłali dokumenty do Warszawy. Przecież wojsko mamy jedno. Jednak nic nie może pójść gładko jeżeli istnieją bardziej negatywne scenariusze.

- Czy może pan przesłać moje dokumenty do WKU w Warszawie?- starałem się nie prowokować sierżanta po drugiej stronie słuchawki.

- Nie, synu. Procedury. Jak się zameldujesz w Warszawie, twoje papiery znajdą się w Warszawie – głos wojaka był tak sztywny, że obawiałem się cokolwiek powiedzieć by się biedak nie połamał. Jednak nie wytrzymałem.

- Ale ja nie mogę się zameldować bez książeczki wojskowej.

- I tu się synu kółko zamyka – nadmienił przytomnie obywatel sierżant.

- To co ja mogę zrobić? – zagadnąłem, mając nadzieję na jakieś salomonowe wyjście.

- Ruszyć, szlachetną i zameldować się u mnie to się zrobi duplikat.

- Do Rzeszowa jest 330 kilometrów, czy nie można tego załatwić inaczej – nie odpuszczałem.

- Nie można, synu – warknął wojak – załatwić to sobie możesz problemy, że nie zgłosiłeś zagubienia dokumentu – tymi słowy odebrał mi jakąkolwiek nadzieję. Podziękowałem ze świadomością, że będę musiał zmarnować dzień i trochę grosza by odwiedzić sympatycznego sierżanta.

***

Laska? Diva? No dobra, kobieta, okupująca recepcję WKU w Rzeszowie walnęła mnie w twarz promiennym i wycyzelowanym pomadką uśmiechem.

- Szczym mogę pomóc, obywatelu? – pewnie nie miała więcej niż dwadzieścia pięć lat. Jednak blond kalafiura i pazury tylko nieco krótsze od ostrza mojego Viktorinoxa przydawały jej co najmniej dychę lat.

- Dzień dobry. Potrzebuję wyrobić sobie duplikat książeczki wojskowej.

- Heeeenneeeeek! – głos to ona miała donośny – pani Jadzia dziś je!!!

Po chwili odezwał się głos z głębi korytarza – Jezd, tylko chyba wyszła, ale mówiła że jeszcze nazad wróci!

- Obywatel da dowód i obywatela zapisze i obywatel poczeka na piętrze – wycedziła blondyna demonstrując dekolt głębokości tylko nieco mniejszej od studni głębinowej.
Pani Jadzia wróciła … po godzinie i zaczęła rozkładać na stole wiktuały zakupione w trakcie rekonesansu na ryneczku.

- Tu pan ma druczek, pan wypełni. A zapłacił Pan dwadzieścia osiem złociszy?

I tu mnie zbiła z pantałyku.

- A to nie można u was zapłacić? – jakoś nie przyszło mi do głowy, że opłatę za książeczkę uiszcza się w innym miejscu – nie macie tu jakiejś kasy czy coś?

- Nie! – stanowczo stwierdziła pani Jadzia wstrząsając wielkim rudym kokiem – Tu masz pan numer konta. Za wiaduktem jest PKO to pan zapłacisz. A jak pan wrócisz to już będzie gotowe.

Po odstaniu niespełna godziny do bankowej kasy, wróciłem po upragniony dokument.

- No to masz pan już duplikat. I na drugi raz nie gub pan dokumentów bo będziesz pan musiał zasuwać po kraju.

Przepełniony szczęściem wewnętrznym opuściłem obskurny przybytek WKU. Coś w sobie ma to przeciąganie spraw. Jak już człowiekowi się uda to cieszy się jak szczeniak.

***

W wydziale ksiąg wieczystych poszło mi niemal błyskawicznie, oczywiście biorąc poprawkę na to, że jest to sąd. Po niespełna godzinie i wydaniu sześćdziesięciu złotych stałem się posiadaczem aktualnego odpisu. Mając już wszystkie kwitki ruszyłem ponownie do ratusza. Chcąc być sprytnym, wybrałem się do urzędu o dziewiątej rano. Jakież było moje rozczarowanie gdy się okazało, że lud wstaje wcześnie a urzędnicy zaczynają po dziesiątej. Kolejka liczyła tylko 230 osób a do otwarcia okienek pozostało prawie godzinę. Dusza ma zabulgotała, musiałem zapalić.

- Co melduneczek się robi – facet wyrósł jakby znikąd – i trzeba swoje odstać?

- Nie podejrzewałem, że tyle luda tu łazi codziennie – oparłem mimochodem.

- A nie lepiej było zadzwonić i się umówić na godzinę?

- To tak można? – rzuciłem ze zdziwieniem – I wtedy nie stoi się w kolejce?

- Jak przyjdziesz pół godziny po czasie to poczekasz najwyżej dziesięć, no może dwadzieścia minut.

- Czy u nas nic nie morze być normalnie? Czy nie można normalnie przyjść do urzędu i załatwić sprawę?

- Technika, kolego, technika. Jak baba jednym placem musi wpisać te wszystkie dane do komputera to musi trwać, nie?

Pokręciłem tylko głową i wróciłem do holu bo pogoda nie zachęcała do korzystania ze świeżego powietrza.

Przezornie tym razem zabrałem ze sobą książkę. Przyszła mi do głowy, że te kolejki mają czasem wkład w ukulturalnianie ludzi. Szybko jednak porzuciłem tę myśl, obserwując jegomościa dłubiącego w nosie a następnie z namaszczeniem wcierającego urobek w oparcie siedzenia.

Po dwóch godzina z okładem dotarłem do okienka. Poszło gładko. Po niespełna paru chwilach byłem zameldowany. Radość rosła w mym sercu z każdą chwilą do momentu gdy uprzejma urzędniczka pouczyła mnie, że aby zmienić dowód będę potrzebował odpisu aktu ślubu z wpisem o rozwodzie. Znów na Podkarpacie. Pogryzłem ladę. Żartuje ale niewiele brakło.

 

Więcej opowiadań ...

Jeśli się podobało ... udostępnij

© ARTBAZAR.PL - 2004:2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub inne publikowanie tylko za zgodą autora.